sobota, 15 lipca 2017

Pociągiem do Aarhus

Mój kongres w Danii, a dokładniej mówiąc w Aarhus stał się okazją do tego, by nie tylko podróżować pociągiem, lecz również zdobyć kolejne doświadczenie w szukaniu taniego noclegu. Zanim jednak to opiszę, to muszę poświęcić kilka słów na moje przygody związane z podróżą.

Po analizie różnych kombinacji podróży samolotami, zdecydowałem się na wersję samolot-pociąg-samolot. Najpierw dotarłem do Frankfurtu, a potem przesiadłem się na pociąg do Hamburga. Pociąg we Frankfurcie miał jakieś 15 minutowe opóźnienie, które z pewnością nadrobi - takie było moje myślenie. Był środek września, ciepło i ładnie. Nic nie wskazywało na inne trudności czy przeszkody w punktualnym dotarciu do Hamburga. Miałem przecież w zapasie ponad 40 minut na przesiadkę. Udało mi się kupić bilet w promocji na intercity prosto do Aarhus. Więc wczesnym popołudniem powinienem był dotrzeć do kulinarnej stolicy Danii. Niestety opóźnienie wzrosło. Efektem było przepisywanie biletu na inne połączenia do Aarhus, tym razem z dwoma przesiadkami i w dodatku jazda pociągiem regionalnym. Padł mit o niemieckiej punktualności.Na szczęście było wyjątkowo ciepło. Okazało się, iż był to najcieplejszy dzień w Aarhus od 60 lat.

Tak się złożyło, iż w ten sam weekend odbywały się jednocześnie dwa duże międzynarodowe kongresy. Skutkiem tego były wykupione już od dawna najlepsze noclegi. Miasto nie jest zbyt duże i ilość miejsc hotelowych szybko się skurczyła. Nawet te droższe hotele miały już wszystko zajęte. Co robić? "Wujek Google" przyszedł z pomocą. Odkryłem dzięki znajomej serwis Airbnb. Pierwsza próba - odrzucona. Jakiś student udostępniał swój pokój, ale już był zajęty. Drugie podejście - mnóstwo zaświadczeń kim jesteś, jaki masz profil na fb itd. Jednak i ta oferta okazała się nietrafiona. Ostatnia szansa - Fiona. Zarejestrowana w serwisie od miesiąca i...byłem chyba drugim lub trzecim jej gościem. Przyjęła mnie na nocleg. Nastąpiła wymiana informacji. Dosyć sprawnie się to odbywało. I tuż przed moim przyjazdem do miasta dostałem wiadomość, że jej nie będzie, kiedy dotrę już do jej mieszkania. Dalej wyjaśnia mi, że klucz leży pod wycieraczką. Po podróży z opóźnieniami byłem lekko podekscytowany tym, co się miało wydarzyć. Jednakże klucz znalazłem i po próbie wejścia do różnych drzwi w końcu trafiłem na właściwe. Po ich otwarciu od razu zobaczyłem znane mi ze zdjęć na serwisie Airbnb wnętrrze mieszkania. Co za ulga. Zostawiłem walizkę i wyszedłem na rekonesans okolicy.

Byłem pierwszy raz w Danii i muszę przyznać, że jak na kilkudniowy pobyt to mam dobre wrażenia. Muszę potwierdzić, iż jest do drogie państwo, lecz dobrze zorganizowane pod względem turystyki, transportu, otwarte na zwiedzających. Ludzie uprzejmi, chętnie pomagający (np. w kupieniu biletu w autobusie), mówiący po angielsku.

Jako ciekawostkę odnotowałem zjawisko rezerwacji miejsc w restauracjach. Jak nie zrobisz tego wcześniej, to nie masz szans zjeść. Wszystko zajęte. Obszedłem 7 restauracji w sobotni wieczór i nie było możliwości zjedzenia, bo był komplet.  Z jednej strony restauracje są na wysokim poziomie, posiadają kwalifikacje różnych organizacji turystycznych i kulinarnych, a z drugiej kwitnie turystyka kulinarna. To powoduje, że w łikend nie ma jak się wcisnąć do knajpy na obiad czy kolację.  Zawsze zostaje alternatywa: Restauracja McDonald's:) Uało mi się jednak dotrzeć na festiwal jedzenia ulicznego. Poustawiano specjalne wozy z kramami, napojami, naleśnikami, mięsem, frytkami itd, itp. Fajna, swojska atmosfera. Można było skosztować lokalnej kuchni w nietypowym wydaniu.











niedziela, 29 stycznia 2017

Edynburg latem

Do Edynburga trafiłem z powodu kongresu międzynordowego, w którym miałem swój udział. Najpierw przelot do Glasgow, a potem jazda samochodem do Edynburga. Niby nic takiego, a jednak jak się uwzględni fakt, iż ruch jest lewostronny a na dodatek, jechałem sam wypożyczonym samochodem, to tej prostej czynności towarzyszył mały stres. 

Nie byłbym sobą gdym się do tego nie przygotował. Więc po odebraniu kluczyków do błękitnego Mercedesa A180, zaraz przykleiłem kartę własnej produkcji: Sorry to be capitan slow, but this is my first time in Scotland by car [Przepraszam za wolną jazdę, ale to mój pierwszy raz samochodem w Szkocji]. To na wypadek, gdyby się inni użytkownicy drogi denerwowali na mnie. Na szczęście okazało się, że nie było to aż tak potrzebne. Z jednej strony kultura jazdy jest na całkiem wysokim poziomie, a co więcej dosyć szybko człowiek jednak jest w stanie się przestawić mentalnie i jeździć tak jak inni. Ułatwia to zadanie kierownica po właściwej stronie. Jedyną trudnością okazały się ronda. Jestem z Rybnika-"Rondnika", gdzie rond u nas naprawdę nie brakuje. Jednak na tych szkockich trzeba się było odpowiednio ustawić. Jak znasz drogę, to pestka. Ja drogi nie znałem. W każdym bądź razie tylko ze dwa razy usiłowałem jechać pod prąd... Na szczęście nic się nie stało. Mina innych kierowców- po prostu bezcenna.










 

Samo miast jest urokliwe. Jedyna rzecz, do której można się przyczepić, to pogoda. Wypsnęło mi się nawet: jak tu musi być pięknie latem. Był koniec czerwca i prawie codziennie padało oraz było chłodno. Dzięki takiemu klimatowi zieleń jest wciąż soczysta. To chyba jedyny plus.
Pięknie też wyglądają wybrzeża niedaleko od Edynburga (North Berwick) oraz rozsiane samotnie pałace, zamki i opactwa (wspominając choćby Merlrose Abbey, Scottish Borders).



Przed samym sympozjum zrobiliśmy małą wycieczkę w góry i jeziora w okolice Glen Coe. W jednym z tych uroczych miejsc kręcono sceny do 007 - Golden life. Okolice są przepiękne i robią wrażenie. To rzeczywiście warte polecenia. Można ponarzekać trochę na czas zamykania muzeów i wspomnianych zamków. Jak do 17-17.30 nie zdążysz to już wszystko będzie pozamykane. A przecież  jesteśmy na Północy i jest jasno bardzo długo. Niestety. 


Osobny rozdział należy poświęcić destylarniom łisky. Warto, według mnie, wydać parę groszy na wstęp do swoistego muzeum "Scotch Whiske\y Experience" w Edynburgu, gdzie nie tylko zaznajamiasz się z historią produkcji tego szlachetnego napoju, to również masz możliwość degustacji różnych typów łisky z różnych stron Szkocji.


Nie mogło też zabraknąć słynnego "haggis" czyli wnętrzności w kiszce...lokalny przysmak. Ale jednak może nie dla wszystkich:) Znalazłem nawet czipsy o tym smaku. Chyba nigdzie indziej na świecie się ich nie znajdzie.



Inną osobliwością, a właściwie rzeczywistością, są w Szkocji Polacy! Prawie w każdym hotelu, sklepie, usługach spotkasz kogoś, kto ma na imię Agnieszka lub Piotr. Fajnie jest spotkać rodaków, a na dodatek dla mnie uciechą było posłuchać jak językowo wtopili się w melodię angielskiego ze szkockim nalotem. 

Poniżej: reklama dźwignią handlu. Gdybyś nie chciał już nic więcej...to może jednak skusisz się na propozycję miesiąca.