Wyjazd do Egiptu przygotowywany od kilku miesięcy, nagle zawisł w powietrzu z powodu przeziębienia, które mnie dorwało niespodziewanie. Domyślam się, że złapałem jakąś infekcję w metrze…potem poszło i klasycznie i szybko. Po kilku dniach kuracji było jednak widać efekty i ani przez myśl mi nie przeszło, żeby odwoływać mój wyjazd. Zatem w drogę!
EgyptAir nie należy może do linii lotniczych o zbyt wygórowanych aspiracjach i dzięki temu ma również taryfy całkiem znośne. Podróż dała mi się we znaki dopiero przy lądowaniu, kiedy to dały o sobie znać zatoki. Na szczęście to przykre uczucie trwało krótko i cała moja nadzieja w tym, iż aktualnie w Egipcie było ponad 25 stopni i liczę na szybkie i całkowite wyzdrowienie.
Prosto z Kairu decydujemy się jechać do Aleksandrii, by uniknąć noclegu w stolicy, a przede wszystkim koszmarnego ruchu na drogach. Po drodze zatrzymujemy się na jakąś kolację w KFC.
Bez komentarza. W każdym bądź razie pamiętałem o przestrogach internautów odnośnie do „zemsty faraona”, więc w sumie nie było to złe rozwiązanie, zwłaszcza na początek. Powiem szczerze, że ze względu na pracę opcja załapania jakiejś nowej bakterii została „wykluczona” z góry i pilnowałem się, by nic mi się takiego nie przytrafiło. Udało się, aczkolwiek kilka razy prawie już odchodziłem od zasady „jedzenia oczami”. Trzeba też przyznać, iż kuchnia w Aleksandrii była bardzo różnorodna, obfita i smaczna.
Aleksandria pod koniec listopada przywitała mnie cudnym słońcem! Było też coś jeszcze (podobnie jak w Kairze), a mianowicie smog, który wdzierał się w nozdrza, palił w oczy. Kiedy zobaczyłem nasze „Poldki” sprzed ponad 15 lat i inne zabytki na drogach, zrozumiałem wszystko. Aż dziwne, że nikt nie używa maseczek (takich jak np. w Wietnamie czy innych krajach azjatyckich).A mówiąc o pojazdach, to nie mogłem wyjść z wrażenia spoglądając na zasłużone, wysłużone i skonsumowane do ostatniego Łady tzw. „Żigulaki”.
Masakra chciałoby się wykrzyknąć! Najczęściej właśnie ta marka używana była w transporcie taksówkowym. W dodatku pomalowane na żóło lub czarno przyciągały moje oczy. Swoistego uroku dodają w Egipcie także tzw. „skarabeusze” czyli pojazdy prosto z Indii, które stały się zmorą kierowców. Z punktu widzenia estetyki, a i owszem, dodają kolorytu brudnym ulicom miast, ale ten lekki zachwyt mija prędko.
Aleksandria zachwyca swoją historią, kulturą, przeszłością, a także imponuje Biblioteką zbudowaną przy pomocy rządu francuskiego. Przepiękna budowla, nowoczesna, praktyczna. Pierwsze zetknięcie ze światem starożytnego Egiptu, wpływów helleńskich itd.
Jako obcokrajowiec miałem przyjemność zapłacić za bilet wstępu trzykrotnie więcej niż Egipcjanie. Czułem się dowartościowany! Szkoda, że tej samej metody nie stosują nasze muzea. Po piątej czy szóstej wizycie z moimi gośćmi w Auschwitz wciąż bardzo mocno przeżywam to, co się tam stało i każda ponowna wizyta jest dla mnie trudnym doświadczeniem. Niestety nie można liczyć na kartę stałego klienta (co nie powiem, byłoby dla mnie całkiem rozsądnym rozwiązaniem i sporą oszczędnością). Więc znowu przychodzi mi słono zapłacić za wejście na teren muzeum.
Położona nad Morzem Śródziemnym, jako miasto portowe Aleksandria świetnie nadaje się do robienia długich spacerów wzdłuż wybrzeża. W licznych kawiarniach czy pijalniach soku można skorzystać nie tylko z klasycznej kawy „po turecku”, herbaty z liściem mięty, ale też i zapalić fajkę wodną (smak do wyboru; przy czym jeden z ulubionych to tzw. „zielone jabłuszko” i proszę nie mylić ze słynnym kiedyś mydełkiem „Fa” o podobnym zapachu). Inaczej się chodzi po ulicach i targowiskach… jest kolorowo jak to na bazarach bywa.
Jednego popołudnia robiąc zdjęcie takiej targowej ulicy spotkała mnie dziwna reakcja pewnej pani. Otóż kiedy już pstryknąłem fotkę, słyszę jak ktoś mi się dosłownie wydziera za uchem. Nie wpadłbym nigdy na pomysł, że ten jazgot był skierowany do mnie. Na szczęście, przy pomocy tłumacza dowiedziałem się, iż owa pani była bardzo ciekawa po co ja tę fotkę robię i postanowiła swoje zaniepokojenie oznajmić wszystkim w promieniu przynajmniej 300 metrów. Odsunąłem się od razu, aczkolwiek nikomu żadnego przejścia nie zablokowałem. Uff! Mała doza adrenaliny przy jednej fotce…toż to chyba dopiero początek przygód. Nie mniej jednak owa pani nie wyglądała na zainteresowaną dialogiem ani ze mną ani z moim przewodnikiem, więc zniknęliśmy stamtąd, by nie wzbudzać więcej niezdrowej sensacji. Może nie byłoby takiej ostrej reakcji ze strony Egipcjanki, lecz trzeba wspomnieć o nieciekawej sytuacji politycznej w kraju i niechęci do obcokrajowców, a zwłaszcza do „amerykanopodobnych” (akurat w krajach arabskich nie jest to żaden przywilej).
Sytuacja na dziś jest w Egipcie zła. Nie mogę tu udawać znawcy Bliskiego Wschodu, więc ograniczę się do kilku faktów (bo… jak się okazało w polskich mediach tylko TV „Trwam” wspomniała o zamieszkach). Otóż aktualny prezydent uznał się za „faraona” i dąży do tego, by krajem rządziło prawo szariatu. Egipt ze swoją historią i mozaiką kulturowo-religijną nie mieści się w ramach silnej władzy „Bractwa Muzułmańskiego”. W dzień mojego wylotu zwołano ludzi na place w celu zablokowania pomysłów prezydenta…skutek był taki, że wbrew opozycji i protestom doprowadzono do referendum i przy 30% frekwencji, ogłoszono 70% przewagę za uznaniem zmian ogłoszonych przez prezydenta! Chrześcijanie, którzy są wciąż prześladowani mogą się spodziewać jeszcze większych restrykcji. Czas pokaże co z tego wszystkiego wyniknie.
Na razie, w półtora roku po rewolucji egipskiej, kiedy to Mubaraka zamknięto w więzieniu, nastąpiły pewne zmiany i niekoniecznie na lepsze. Ale to już nie mnie oceniać.
Jednego popołudnia sam wybrałem się na spacer po Aleksandrii i zwiedziłem okoliczne kościoły ortodoksyjne i katolickie. U św. Katarzyny znalazłem grób jednego z królów włoskich (Vittorio Emmanuele III). Czułem na sobie podejrzane spojrzenia niektórych ludzi, ale udawałem, że tego nie widzę. Być może widok samotnego „białasa” bez brody wzbudzał lekkie zainteresowanie i tyle. Nie chcę tu sobie przypisywać specjalnego znaczenia. Efektem spaceru są fotki z bazaru. Muszę przyznać, ze poza tym rybnym i mięsnym chętnie oglądam całą resztę.
Te dwa zazwyczaj nie tylko widać, ale też i czuć… Bardzo mi się podoba podchodzić do piekarzy i próbować chleba. Zazwyczaj jest świeży i bardzo smaczny, a na dodatek jest ogromny wybór pieczywa od słonego do słodkiego. Właściwie w tych krajach, gdzie jest chleb produkowany - to zawsze jest on dobry. Powiedzenie odnoszące się do św. br. Alberta „Dobry jak chleb” sprawdza się na 100%. Podziwiam fantazję piekarzy i obserwuję te gatunki pieczywa, które są u nas nieznane. Niektóre się rozprzestrzeniły i mamy je na własnym stole, myśląc iż są rdzennie polskim pieczywem (tak jest np. z chałką).
Osobne miejsce na stole egipskim mają słodycze. Jest ich zatrzęsienie, wszystkie wyśmienite, aczkolwiek niektóre, moim zdaniem, mają za dużo miodu. Charakteryzują się sporą ilością orzechów pistacjowych i sezamu w różnej postaci. Niebo w gębie, a kalorie w d….:)
Obserwacje z ulicy: spora część użytkowników telefonów komórkowych cały czas gada przez nie (nawet na moich zajęciach ludzie odbierali bardzo często telefony albo wychodzili, żeby pilnie porozmawiać), nie mówiąc o kierowcach, którzy używają komórek, prowadzą i trąbią jednocześnie.
Największa radocha gastronomiczna: zjedzenie całego granata, własnoręcznie obranego. Dorzucam także satysfakcję z pracy (i uwaga: pierwszy raz ktoś moje nazwisko napisał bezbłędnie) oraz doświadczenie gościnności Bliskiego Wschodu!
O Kairze nie będę się rozpisywał. Powiem krótko patrząc na piramidy w Ghizie. mieli rozmach! Oczywiście nie obyło się bez pamiątkowego zdjęcia przy Sfinksie.
Luksor zostawiłem na inną okazję i wylądowałem na końcu w Hurghadzie nad Morzem Czerwonym, po czym szybciutko 27 listopada 2012 r., zmierzałem na lotnisko w Kairze, by uniknąć jakiejkolwiek konfrontacji face to face z reprezentantami „Bractwa Muzułańskiego” lub ich przeciwnikami. Dodam, że samolot wylądował na czas, bagaż się nie zgubił, nikt mnie nie okradł!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz