Do Edynburga trafiłem z powodu kongresu międzynordowego, w którym miałem swój udział. Najpierw przelot do Glasgow, a potem jazda samochodem do Edynburga. Niby nic takiego, a jednak jak się uwzględni fakt, iż ruch jest lewostronny a na dodatek, jechałem sam wypożyczonym samochodem, to tej prostej czynności towarzyszył mały stres.
Nie byłbym sobą gdym się do tego nie przygotował. Więc po odebraniu kluczyków do błękitnego Mercedesa A180, zaraz przykleiłem kartę własnej produkcji: Sorry to be capitan slow, but this is my first time in Scotland by car [Przepraszam za wolną jazdę, ale to mój pierwszy raz samochodem w Szkocji]. To na wypadek, gdyby się inni użytkownicy drogi denerwowali na mnie. Na szczęście okazało się, że nie było to aż tak potrzebne. Z jednej strony kultura jazdy jest na całkiem wysokim poziomie, a co więcej dosyć szybko człowiek jednak jest w stanie się przestawić mentalnie i jeździć tak jak inni. Ułatwia to zadanie kierownica po właściwej stronie. Jedyną trudnością okazały się ronda. Jestem z Rybnika-"Rondnika", gdzie rond u nas naprawdę nie brakuje. Jednak na tych szkockich trzeba się było odpowiednio ustawić. Jak znasz drogę, to pestka. Ja drogi nie znałem. W każdym bądź razie tylko ze dwa razy usiłowałem jechać pod prąd... Na szczęście nic się nie stało. Mina innych kierowców- po prostu bezcenna.
Samo miast jest urokliwe. Jedyna rzecz, do której można się przyczepić, to pogoda. Wypsnęło mi się nawet: jak tu musi być pięknie latem. Był koniec czerwca i prawie codziennie padało oraz było chłodno. Dzięki takiemu klimatowi zieleń jest wciąż soczysta. To chyba jedyny plus.
Pięknie też wyglądają wybrzeża niedaleko od Edynburga (North Berwick) oraz rozsiane samotnie pałace, zamki i opactwa (wspominając choćby Merlrose Abbey, Scottish Borders).
Przed samym sympozjum zrobiliśmy małą wycieczkę w góry i jeziora w okolice Glen Coe. W jednym z tych uroczych miejsc kręcono sceny do 007 - Golden life. Okolice są przepiękne i robią wrażenie. To rzeczywiście warte polecenia. Można ponarzekać trochę na czas zamykania muzeów i wspomnianych zamków. Jak do 17-17.30 nie zdążysz to już wszystko będzie pozamykane. A przecież jesteśmy na Północy i jest jasno bardzo długo. Niestety.
Osobny rozdział należy poświęcić destylarniom łisky. Warto, według mnie, wydać parę groszy na wstęp do swoistego muzeum "Scotch Whiske\y Experience" w Edynburgu, gdzie nie tylko zaznajamiasz się z historią produkcji tego szlachetnego napoju, to również masz możliwość degustacji różnych typów łisky z różnych stron Szkocji.
Nie mogło też zabraknąć słynnego "haggis" czyli wnętrzności w kiszce...lokalny przysmak. Ale jednak może nie dla wszystkich:) Znalazłem nawet czipsy o tym smaku. Chyba nigdzie indziej na świecie się ich nie znajdzie.
Inną osobliwością, a właściwie rzeczywistością, są w Szkocji Polacy! Prawie w każdym hotelu, sklepie, usługach spotkasz kogoś, kto ma na imię Agnieszka lub Piotr. Fajnie jest spotkać rodaków, a na dodatek dla mnie uciechą było posłuchać jak językowo wtopili się w melodię angielskiego ze szkockim nalotem.
Poniżej: reklama dźwignią handlu. Gdybyś nie chciał już nic więcej...to może jednak skusisz się na propozycję miesiąca.