Wielkanoc tego roku postanowiłem spędzić poza domem. Wyruszyłem pociągiem do Pesaro, jakieś 4 godziny pociągiem od Rzymu. Pokonałem niezły kawałek Italii (od Morza Tyreńskiego do Adriatyku). Już sama podróż była ekscytująca. Dlaczego? Pociąg był nowoczesny, szybki, czysty i punktualny. Naprawdę!
W dodatku podróż tę pokonałem z wielką przyjemnością patrząc na budzącą się wiosenną przyrodę. Oczywiście im dalej na północ od Rzymu, tym mniej tej wiosny było widać. Ale wrócę do tematu pociągu. Wcześniej miałem okazję sporo nimi jeździć, wielokrotnie się spóźniały, ale pomimo różnych niedogodności, to jednak na tle PKP zdecydowanie plasują się na górnej półce. Wspomne choćby super szybki pociąg relacji Paryż - Bruksela czy też Rzym - Mediolan. Zasadniczo łatwo się przelicza odłegość i kilometry np. Rzym - Terni = godzina jazdy (100km). Niestety ten przelicznik w Polsce jednak nie działa (np. trasa Rybnik - Katowice, około 45 km, jedzie się ponad godzinę). Niedawno też jechałem tzw. "Białą Strzałą" (Freccia Bianca) do Wenecji. Uwaga dla przyjaciół: proszę nie kojarzyć tego pociągu z chorzowską "Białą Szczałą". Dlaczego? Po pierwsze, ta ostatnia odnosi się do samochodu marki WV Transporter, który od kilku lat, stał się elementem dekoracyjnym przy ul. Franciszkańskiej, a poza tym, już go tam nie ma... Natomiast wersja włoska oprócz tego, że jest do dyspozycji bar i barek obwoźny, to można doładować komórkę lub komputer, nie mówiąc już o tym, że nawet w tunelach jest zasięg telefoniczy i internetowy. A jakże. Więc z dziką radością w czasie podróży do Wenecji zobaczyłem sobie dwa odcinki ulubionego serialu prosto z sieci. To jest dopiero wygoda!
Święta minęły spokojnie, a ich duszą stała się obecność Skautów z Pesaro 1 (grupa działająca pod nazwą św. Franciszka). Swoim zaangażowaniem w liturgię Wielkiego Tygodnia, sprwili, że można było przeżyć te święte tajemnuce naprawdę godnie. Warto też wspomnieć o włoskich przysmakach wilekanocnych. Jajo... jak najbardziej, lecz z czekolady. Najlepiej olbrzymie i z niespodzianką w środku. Mnie się trafiło takie ze srebrnym łańcuszkiem. Nie powiem jednak komu ten drobiazg podarowałem. Znane są też tzw. pizze wielkanocne, które wyglądają jak nasze baby wielkanocne, lecz są słone i mają w sobie kawałki sera. Nadają się idealnie do kolacji, podczas której podaje się szynkę. Oczywiście do takiej porcji przyda się także szklanka dobrego wina (w Marchii popularne jest vermentino, czyli wino białe, lekko gazowane i dosyć kwaśne). Nie może przy tym zabraknąć wzmianki o świątecznej kolombie czyli cieście drożdżowym ppsypanym migdałami (niektóre mają też bakalie w środku). Kolomba najbardziej smakuje mi do porannej kawy. Wyśmienite na początek dnia.
Jak zwykle nie zabrakło spacerów oraz kilu wizyt w barach. Muszę przyznać, że każda mniejsza aglomeracja od Rzymu zawiera swój klimat w takich zwykłych miejscach jak bar czy targ. I tym razem się nie zawiodłem. Miejsce numer jeden, to Bar Centrale z kawą z dodatkiem kremu zabajone... pyszne! Ale za często chyba nie moża korzystać, bo po pierwsze ma za dużo kalorii, a po drugi mogłoby się znudzić. Osobne miejsce ma bar usytuowany w najstarszym wg tradycji domu w Pesaro (Casetta Vaccaj). Otóż całe pomieszczenie przypomina nam salon domowy i gdyby nie kontur barowy, to po prostu wśród rozłożystych kanap, wygodnych foteli oraz zgrabnych krzesełek nawet by się człowiek nie zorientował, że jest w barze. Ta miła kafeteria dodatkowo jest wyposażona w regały i szafy z książkami oraz wieloma dekoracjami. Jednak najciekawszym elementem jest koszyk z kociętami, a ich dumna matka - Vittoria (lub Victoria) czuje się prawdziwą damą. W takiej atmosferze kawa z ekspresu z odrobiną mleczka i domowym ciasteczkiem z kawałkami skarmelizowanej skórki cedru... była już nie tylko chwilą wytchnienia lecz prawdziwą oazą spokoju i odpoczynku.
Samo miasteczko ma kilka fajnych zabytkowych budynków, kościołów tudzież klasztorów oraz świetną bibliotekę.Przy samej plaży umiesjcowiono tzw. "pomidor", czyli kulę, która stała się jakby nową wizytówką miasta. Tam też chętnie robi się fotki, bo stoi blisko morza. Plaża zresztą pomimo jeszcze wczesnej wiosny prowadzi swoje wodno-piaszczyste życie (nie brakuje bowiem spacerowiczów, sporotowców i czworonogów). No i oczywiście dom Rossiniego (coś dla melomanów).
Inna ciekawostka, która przypadła mi do gustu: mianowicie rozrzucone gazety na rynku.
Są to kawałki gazet z informacjami sprzed kikkudziesięciu lat, które "wklejono" plytach na chodnika. W pierwszym momencie chciałoby się je podnieść, dopiero po kilku sekundach widać, że są tam na stałe. Świetny pomysł. Natomiast poczta, która znajduje się w ex-kościele nie podobała mi się zbytnio. Może dlatego, że ta instytucja działa tu dosyć kiepsko, to na dodatek budynek wg mnie można było wykorzystać chyba ciekawiej. No ale to już nie ode mnie zależało. Inną fajną sprawą jest to, że spora część centrum miasta została zamknięta dla ruchu samochodowego i królują w nim rowery. Przeróżne w swoich kształtach, wzorach, kolorach. W każdym bądź razie jest po co wracać do Pesaro. Teraz czekam na sezon letni.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz