Salus Per Aquam - czyli potocznie SPA jest dziś wyjątkowo modne i popularne. Tytułem wspomnienia pięknych wód, w których przyszło mi się zamoczyć w ubiegłym roku (czasem nawet popływać) pragnę się wirtualnie ochłodzić, bo póki co do urlopu jeszcze daleko, a temperatura powietrza pnie się bezlitośnie z każdym dniem.
Muszę przyznać, że jak na jeden rok, to rzeczywiście mój osobisty kontakt z różnymi akwenami wodnymi był imponujący, zważywszy tym bardziej na fakt, że pływać potrafię ledwo co i śmiało mogę o sobie powiedzieć, iż należę do kategorii szczurów lądowych. Traktując ten temat z przymrużeniem oka, wspominam rzeczy dosyć prozaiczne (np. kolor wody, jej temperaturę, ryby i inne żyjątka, otaczającą zieleń itp.) oraz dotyczące zwykłej przyjemności kontaktu z wodą podczas upałów.
Na początku wspominam dwa jeziora: jedno w Austrii w pobliżu Villach (nazwa kończyła się na "Coś coś tam" See ) i drugie niedaleko Guadalajary - jezioro Chapala.
Coś, co mi zapadło w pamięć w Austrii, to przede wszystkim ich czysta woda (aczkolwiek chłodna) oraz cisza. Nikt nie wrzeszczał na dzieci, nikt nie szpanował swoją motorówką, nikt nie włączał na cały regulator swojej ulubionej muzyki. Więc doświadczenie relaksu, pobliskiego lasu oraz spokoju udzielało się każdemu, kto tam się pojawiał (i nikt nie musiał interweniować przez megafony ani przez stawianie niezliczonej liczby tablic z jeszcze dłuższymi zakazami). A tak na marginesie chyba to jednak lubimy. Przypomina mi się obsesyjne wręcz ogłoszenie z lotniska krakowskiego, gdzie straszą mandatem wysokosci 500 zł za pozostawienie niezabezpieczonego bagażu. Czyż nie można tej normy ująć odrobinę pozytywniej?
Natomiast jezioro w Meksyku stwarzało oaze relaksu dla ludzi z Gudalajary i pobliskich okolic. Trochę elementów rekreacyjnych, sympatyczne molo zakończone kopułą z malowidłami upamiętniajacymi loklane zdarzenie, figura Pana Jezusa na wodzie oraz rzędy straganów i restauracji wzdłuż brzegów jeziora. W ciągu jednego roku odwiedziłem to miejsce dwukrotnie (w lutym i w czerwcu) i za każym razem wracałem stamtąd zrelaksowany. Cóż czasem niewiel potrzeba, żeby zregenerować zmęczone od ekranu komputera oczy.
Pomimo tego, że w Portugalli byłem w kwietniu i było dosyć chłodno, to jednak nie zabrakło czasu na mały wypad nad Ocean. Małe miasteczko nad brzegiem Oceanu to cudne miejsce, gdzie wielu turystów po wrażeniach duchowych w Fatmie, przyjeżdża tu do XYZ na zaczerpnięcie głębokiego oddechu. Spacer nad morzem był przemiły, a zobaczenie "precedes" świeżo złowionych wzmocniło moje przywiązanie do klasycznego schabowego.
Nie zabrakło mi kontaktu bezpośredniego z Morzem Śródziemnym i to w kilku odsłonach (od strony Rzymu - Morze Tyrreńskie, Adriatyk od strony Trogiru i Splitu, a także Malty, Aleksandrii i Catanii). Za każdym razem inne przeżycie. W pobliżu Rzymu była okazja się wykąpać (w tym roku jeszcze ani razu). Na Malcie, w pobliżu Valetty nie tyko opłynąłem porty, ale też skorzystałem z chłodzącego wpływu wody i pięknych skał otaczających brzeg wyspy. W Aleksandrii skończyło się jednak tylko na podziwianiu powierzchni wody i portu. Nie licząc prawie romantycznej kolacji w towarzystwie 26 młodych ludzi pochodzących z całego Egiptu.
Muszę powiedzieć, iż to samo morze jednak w różnych odsłonach pięknie się prezentuje. Niezapomnianych wrażeń zawsze dostarcza Sycylia, tym razem Catania z dymiącym w pobliżu wulkanem. No i ostatnim akcentem jest plaża w Splicie. Przepiękna, niesamowicie czysta, zadbana. Wrażenie robią podpływające ryby i krystaliczna wręcz woda. Pomimo tego, że byłem w Splicie w połowie września, to kąpiel była rześka i przyjemna, nie wspominając o wieczornych spacerach wzdłuż nabrzeża z usianymi knajpkami i lodziarniami. Muszę powiedzieć, iż to samo Morze jednak w różnych odsłonach pięknie się prezentuje. Zresztą, jak dodać do tego wrażenia z innych wysp np. Sycylii i Sardynii, to można się zachwycać jego urokiem oraz całą paletą zmiennego kolorytu wody.
Osobne miejsce zajmuje w moich wędrówkach rezerwuję dla Morza Karaibskiego. Już z samolotu widać lazurowy odcień wody i ciągnące się kilometrami piaszczyste plaże. Co za widok! Niestety fotek nie ma... po tym jak mnie okradziono w powrotnej drodze do Europy, zostały mi tylko piękne obrazy w pamięci (nie licząc kilku ujęć, które się uratowały umieszczone uprzednio w necie). I tutaj doświadczenie ryb wokół własnych nóg dosłownie mnie onieśmielało. Nie wiedziałem co robić, jak się zachować. Moje doświadcznie z Bałtyku raczej nie przewidywało takiej opcji, nie mówiąc o tym, że po prostu nic nie widać.
Na szczęście nasze piękne morze ma inne walory i nigdy się nad nim nie nudzę! A jak wspominam swoje wyprawy znad Bałtyku z 2004 r. i późniejsze, to tylko się uśmiecham... co to był za szczęśliwy czas. Aż się śpiewać chce "wrej se wrej...". Wracając do Meksyku, to był to bardzo pozytywnie spędzony czas i tylko czasem jakaś "iguana" poruszając się na skale uświadamiała mi, że nie jestem tu sam. Temperatura wody, jej kolor, czystość oraz otaczająca zieleń tropikalna sprawia, iż takie miejsce świetnie się nadaje do leniuchowania. Polecam:) A jak już jestem przy wątku polskim, to przecież byłem jeszcze nad naszą ukochaną Wisłą właśnie w Wiśle i okolicach. Taki mały wypad za miasto, a ile to uciechy, zwłaszcza, że przypominają mi się czasy dzieciństwa, gdzie łikendy spędzaliśmy dosyć często nad wodami naszej polskiej królowej rzek.
Z nostalgią wyprawę po rzece Illinois vel Chicago River w Chicago oraz rejs po zatoce. To było przeżycie! Mieliśmy nawiedzonego pilota (turystycznego), który zrobił po prostu szoł i nie szczędził nam szczegółów i ciekawostek podczas zwiedzania wewnętrznej części portu w Chicago oraz wodnej przejażdżki po centrum miasta. Kilka godzin spędzonych na statku o wdzięcznej nazwie "Seadog" czyli "Morski Pies", były śwetnym relaksem oraz okazją do zrobienia mnóstwa fotek. W upalny dzień powiew wiatru i kropelki wody na twarzy, to było to! Zakończyliśmy kawą w "Starbucksie". Ta przejażdżka po Chicago przypomina mi także wyprawę prywatnym staktiem po zatoce bostońskiem, gdzie ze statku oglądaliśmy lądujące samoloty.
Zresztą zwiedzanie miast ze statku to całkiem fajna sprawa (wspominam Amsterdam, Paryż, Budapeszt, Strasbourg, Porto, Rzym oraz Kraków). Każda taka wycieczka to świetna zabawa i atrakcja (niekoniecznie kosztowna).
Co mi jeszcze zostało? Ach no Morze Czerwone. To było marzenie, które nosiłem w sercu od dawna i się spełniło pod koniec ubiegłego roku. Wyjeżdżałem z chłodnej Europy do Hurghady opromienionej listopadowym słońcem, spokojnej, z małą ilością turystów. Idealne miejsce do wypoczynku i to aktywnego.
Można skorzystać z siłowni, ze spacerów oraz ponurkować. Ryby z całym swoim kolorytem są po prostu bajką! To była naprawdę błogosławiony czas, nawet jeśli w tym samym czasie w Kairze aż się gotowało od protestów pod adresem prezydenta Mursi (nota bene sprawa ciągnie się do dzisiaj).
Patrząc w moją ubiegłoroczną wodną przeszłość, w tym roku chyba wiele niespodzianek nie będzie, nie licząc bliskiego spotkania z morzem otaczającym wyspę Ischię... ale to już inna historia.
SPA - zobacz także: Obcy język polski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz