Sajgon to stolica Wietnamu. Komuniści zmienili nazwę na Ho Chi Minh City czyli zrobili dokładnie tak, jak w Polsce Katowice nazwano Stalinogrodem. My już mamy z powrotem nazwę pierwotną, Wietnamczycy jeszcze trochę poczekają. Z drugiej strony w potocznym języku "sajgon" to bałagan, zamieszanie. I coś w tym jest. Aktualna stolica Wietnamu, ze względu na liczbę mieszkańców i drogi zapchane motorynkami może być synonimem "sajgonu". Zobaczmy z bliska co się tam dzieje. A środkiem transportu będzie oczywiście motorynka czyli moplik.
Jak zwykle w krajach zarządzanych przez komunistów mamy małe kłopoty z uzyskaniem wizy. W praktyce okazało się, że my to już przecież skądś znamy. Po zrozumieniu metody działania konsulatu, po kilku dniach wizy były już wbite w nasze paszporty. Podróż okazała się wielką przyjemnością. Jak już wspominałem na długich trasach, zwłaszcza azjatyckich, poziom obsługi i jakości jest wyjątkowo zadowoalający. Uderza nas wysoka temperatura powietrza i jeszcze większa wilgotność. Pierwszy szok to ilość motorynek (które będę nazywał przyjaźnie moplikami) poruszająych się niczym stada zwierząt po całej szerokości jezdni. To nieliczne samochody muszą uważać na mopliki, bo tu jednak zwycięża większość.
Nie będę się rozpisywał na temat zabytków (a trochę tego tu jest, nota bene nawet Francuzi zostwili tutaj po sobie sporo pamiątek). Niestety wiele zdjęć zostało mi ukradzionych, więc nie mam możliwości ich odtworzyć. Nie mniej jednak to, co widziałem na drodze przerastało moje wyobrażenie. Dodatkowo sa trzy szkoły transportu ludzi i rzeczy: 1. Wozimy na przewidzianych do tego miejscach; 2. Transportujemy przed sobą na specjanyej platformie; 3. Ciągniemy za sobą wózek lub przyczepkę. Co bardzie pomysłowi wybrali rozwiązanie wertyklane (np. w przypadku przewozu lodówki lub telewizora). Ludzie na moplikach wożą siebie, np. na zwykłym motorku niejednokrotnie widać całą familę łącznie z najmłodszymi potomkami rodziny, którzy nie marnują czasu i w czasie podróży chętnie coś zajadają.
Wożą też przeróżne towary, począwszy od warzyw, ubrań, skrzyń, pojemników itd. a skończywszy na częściach samochodowych. Największe wrażenie zrobił na mnie moplik załadowany rurami wydechowymi zza których ledwo można było wyodrębnić kierującego. Inna sympatyczna sytuacja to transport piwa (niestety nie było to piwo lokalne, lecz słynny Heineken).Nie wierzyłem własnym oczom, że można aż tyle piwka przewieźć na mopliku, obawiam się, że nawet Fiata Pandy nie byłbym w stanie tak załadować.Powiem szczerze, że nie byłem w stanie odwrócić mojej uwagi od tych jeżdżących po całym mieście moplików. W końcu też przyszła i kolej na mnie, aby przejechać się po mieście na mopliku.
Niestety nie odważyłem się sam prowadzić.Załadowałem się jako pasażer i ruszyliśmy na przejażdżkę. Nie było to tak szybko jak w Rzymie, ale wyjątkowo sympatycznie. Wiatr dodawał nam poczucia świeżości w wilgotnym powietrzu i mogliśmy dotrzeć do różnych punktów miasta bez najmniejszego problemu. Czasami ciężko było znaleźć parking, ale udawało nam się całkiem sprawnie zostawić gdzieś w bezpiecznym miejscu naszego "rumaka". Z powodu olbrzymiej ilości moplików (i oczywiście innych czynników) powietrze jest bardzo zanieczyszczone i większość ludzi nosi na twarzy specjalne maseczki, by nie wdychać niebezpiecznych substancji z powietrza. Tym bardziej, że mało kto ma na swojej głowie kask. Maseczki można kupić wszędzie i wyglądają jakby były uszyte z kocyka typu "patchwork", czyli praktycznie uszyte są ze skrawków materiału. Śmiesznie to wygląda, kiedy widzisz młodych ludzi ubranych w świetnie podrobione znanych marek ciuchy (Lacoste, Tommy Hilifiger etc.) z kolorową maseczką na twarzy, która zasłania usta aż pod same oczy.
Osobną atrakcją są targi i punkty sprzedaży ziół, herbat, kawy itd. W takich miejscach można kupić fantastyczną zieloną herbatę czy też moją ulubioną herbatkę z karczochów . Ta ostatnia to po prostu szlagier. Otóż torebka ekspresowa zawiera 100% karczocha w postaci liści i korzenia. Nasze polskie herbatki na wątrobę zawierają dosłownie śladowe ilości karczocha, który jest numerem 1. w zapobieganiu chorobom wątroby. Herabata ta zaparzona na świeżo z odrobiną limonki lub cytryny to wyjątkowo smaczny napar. Uwaga! Nie robię tu ani reklamy ani nie polecam, bo smak jest specyficzny i smakuje idealnie bez cukru. Jednak większość moich znajomych nie podziela moich zachwytów. Osobne miejsce zajmują egoztyczne owoce. Są świetne i w wyglądzie i w smaku. Wielu z nas ich po prostu nie zna (miałem problem nie tylko z ich identyfikacją, ale również znalezieniem odpowiednich nazw w języku polskim). Na szczęście po powrocie z Wietnamu sprawdziłem je a atlasie obrazkowym. Skoro już o jedzeniu mowa to mam w pamięci dwa wydarzenia. Pewnego popołudnia robię zdjęcia na naszym podwórku, gdzie biegał ładny piesek. Podchodzi do mnie gość i mówi: zrób mu zdjęcie teraz, bo za kilka miesięcy zjemy go z okazji nowego roku. Zostałem bez słowa. Natomiast kilka dni później moi znajomi Koreańczycy zniknęli wieczorem z domu i nie było ich na kolacji. Okazało się, że dania z pieska były nie tylko smaczne, ale też i tanie.
Targi po prostu żyją swoim rytmem i ukazują całe bogactwo, które jednak w tych warunkach nie są dostępne dla wszystkich. Ceny dla przeciętnych Wietnamczyków są wysokie. Do Sajgonu ściąga wielu ludzi z wiosek, nie mają pracy, mieszkania. Ratują się jak mogą. Koczują więc raczej na obrzeżach miasta. Centrum zarezerwowane jest dla bogatszych i ważniejszych (żeby nie powiedzieć partyjniaków). Zresztą na jednej z głównych ulic znajdują się najlepsze sklepy świata mody, których nie powstydziłby się ani Paryż ani Berlin. Kogo stać na zakupy w takich sklepach? Otóż przylatują tam specjalnie z Arabii Saudyjskiej, z Hong Kongu, z Filipin. Im się opłaca, my możemy spokojnie iść dalej. To nie ta półka.
Najpięknieszym jednak doświadczeniem były odwiedziny u normalnej rodziny wietnamskiej. Wyjątkowa gościnność, wyśmienite jedzenie i przyjacielska atmosfera. To spotkanie zapadło mi w serce i za każdym razem z radością i nutką nostalgii je wspominam.