Denver i okolice miałem okazję poznać kilka razy. Piękne tereny, dzika przyroda, zwierzęta żyjące na wolności (nam raczej znane z ogrodów zoologicznych), ale też i dobre muzea ze sztuką współczesną to wizytówka tego Stanu. Nie można zapomnieć o szaleńcu, który zabił wielu ludzi ani o żywiole ognia, który doświadczył mieszkańców tego regionu. Lądowanie na lotnisku w pobliżu Denver kojarzy mi się z lądowaniem na księżycu. Lotnisko olbrzymie, przestrzeń dookoła niego prawie nieskażona architekturą, zaś w oddali, horyzont wyznaczają majestatyczne Góry Skaliste.
Właśnie Góry Skaliste to było pierwsze miejsce, które poznałem. Cudne skały, kolorowe (nie bez kozery nazwa Stanu to Colorado czyli kolorowo). Najpierw zamieszkaliśmy w St. Malo Center - domu rekolekcyjnym, daleko od cywilizacji (na szczęście blisko drogi, aczkolwiek bez zasięgu telefonii komórkowej; note bene nawet ci z telefonami satelitarnymi mieli problemy z połączeniem). Dom ten położony jest w Rocky Mountain National Park. Wokół znajdują się piękne lasy, wzgórza zielone, a wyżej przepiękne skalne ściany. Idąc dróżką natykam się na ścieżkę Jana Pawła II. Przypadek?
Nie, on tu już był! Specjalne tablice przypominają to tym wydarzeniu, kiedy Papież przebywając na Światowych Dniach Młodzieży odwiedził także to miejsce i korzystał ze spaceru po lesie. Las zresztą bogaty nie tylko we florę, ale też i faunę. Bo nie ukrywam, że kiedy zobaczyłem kilka wilków, to mi się tak jakoś gorąco zrobiło (na marginesie: toć ja miastowe dziecko jestem!). Innym zaś razem przy parkingu zobaczyliśmy ze znajomymi niedziedzia. No nie był to miś Yogi z kreskówki, ale prawdziwy niedzwiedź, jakiego możecie zobaczyć przy odrobinie szczęścia (a raczej przy chwili roztargnienia) w okolicach Kalatówek u Sióstr Albertynek w Zakopanem. Niestety niedawno to Centrum zostało poszkodowane przez pożar, ja natomiast miałem okazję poznać Colorado Springs - inne urocze miejsce.
Położone jest malowniczo u podnóża gór i otoczone wieloma lasami, które w 2012r. zostały poważnie zniszczone przez pożary. Miejsce, gdzie nocowaliśmy stało się siedzibą akcji pożarniczje i dzięki temu okazało się bezpieczne i pożar nie miał prawa tam dotrzeć. Dlaczego to było takie istone miejsce? Otóż kilkanaście kilometrów dalej znjaduje się Lotnicza Akademia Wojskowa USA (Air Force Accademy), o której już wspominałem w osobnym tekście. Na szczęście dotarliśmy juz po pożarach i spokojnie mogliśmy się zająć naszą pracą. W takich warunkach (wysoko, ciepło, rześko i bez komarów) wspaniale się tam mieszkało. Dużo przestrzeni, dobre powietrze, żadnego ścisku na ulicach czy nadmiernego hałasu. No po prostu żyć i nie umierać:).
Samo Denver jest miastem stosunkowo młodym i trudno doszukiwać się starej zabudowy w centrum miasta. Znajdzie się parę kościołów czy hoteli z ubiegłych wieków, ale zachwyca jednak współczesna zabudowa miasta, jak zwykle z rozmachem i fantazją, jednak przyjazna dla człowieka. Wbrew pozorom po Denver można spacerować pieszo z wielką przyjemnością. Na jednej z głównych ulic sklepowych stoją co kilkaset metrów pianina o różnych kolorach, pomalowane w bardzo intrygujące wzory, ornamenty kwiatowe itp.. Często ktoś przy nich siedzi i sobie pogrywa. Zaskakująco proste i sypmatyczne.
A wiadomo, muzyka łagodzi obyczaje. Na plus wypadł test barów i restauracji (polecam steki i opiekaną cebulę tzw. "onion rings"). Podają też w Denver wyśmienite piwo z lokalnych browarów o specyficznych recepturach i smakach. Ujęło mnie jednak najbardziej muzeum sztuki współczesnej: Denver Art Museum. Na dodatek trafiliśmy na dzień gratisowy, więc skończyło się na "co łaska". Muzeum jako budynek prezentuje się bardzo oryginalnie i jak już wspominałem jest wyjątkowo duże. Kilka pięter do zwiedzania...więc trzeba było się na coś zdecydować.
Z mapką w ręku wybraliśmy co ciekawsze kąski. Mnie przypadły do gustu malowidła z czasów osadnictwa, kowbojów i Indian, którym nadałem moje własne tytuły. Za przykład niech posłuży obraz pt. "W drodze do Emmaus". Inną ciekawostką była sztuka religijna, zwłaszcza malarstwo i rzeźba. Znalazem także kilka wizerunków św. Franciszka z Asyżu. To była miła niespodzianka. Na szczęście w muzeum można było robić fotki. Oczywiście tej szansy nie zmarnowałem.
Ciekawe kiedy znowu polecę do Denver? Przydałoby się zaczerpnąć świeżego górskiego powietrza...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz