piątek, 4 stycznia 2013

Rzym / Frankfurt / Houston / Guadalajara

Be… mały stres przed odjazdem (znowu alarm w Rzymie), w połowie drogi zaczęło padać… były 4 stopnie Celsjusza, ale psychicznie to już prawie padał śnieg…


Franfurt zdobyłem z półgodzinnym opóźnieniem, potem kawusia, ciasto etc… i kolacja w Chińczyku… nocleg i rano znowu lotnisko: kierunek USA… Gdy już czekałem na towarzysza podróży… dostałem smsa, w którym poinformował mnie, iż jego lot został odwołany… i przebukowali mu bilet na lot przez Mexico DF… i zamiast razem, każdy z nas pokona Atlantyk osobno… ja lecąc ponad Kanadą i jeden Pan Bóg wie nad czym jeszcze, a on prosto do stolicy EUM (Estados Unidos de Mexico), tyle że godzinę po mnie… No to się okaże na miejscu… a teraz po smacznym (he he) hamburgerze trzeba się zbierać na kolejnych parę godzin w samolocie.

Zanim jednak odlecę, to zostawiam za sobą 2 godziny sterczenia w kontrolach! HORROR! Nie ma różnicy czy tranzyt czy początek podróży. Dodatkowo musiałem odebrać bagaż i znowu go nadać… o kontrolach bagażu podręcznego nie wspominając… Kto to wymyślił? Bo z całym szacunkiem do przepisów bezpieczeństwa, to jednak mam wrażenie, że chyba nie do końca wszystkie pomysły są wprowadzone w sposób praktyczny czy życiowy (patrząc oczywiście z punktu widzenia pasażera). I tu się kończy moja wersja pozytywna opisu podróży do Meksyku. Od raz powiem, że powrót był o wiele gorszy (właśnie ze względu na te kontrole w Houston). Dzięki Opatrzności Bożej udało nam się pokonać przeszkody i pomimo spóźnienia wskoczyliśmy w ostatnim momencie na pokład Boeninga lecącego do Frankfurtu. Już mi się nawet nie chce wspominać tego, co przeżyliśmy. Powiem ku przestrodze: jeśli nie musisz lecieć przez USA dokądkolwiek indziej, to omijaj przesiadki w USA z daleka. Nie warto się denerwować. Zaoszczędzisz niewiele, a możesz spokojnie stracić połączenie. Nikt się tam tobą nie będzie przejmował. Ja się tamtędy już nie wybiorę!

A co do Meksyku… to będzie w następnym odcinku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz