środa, 30 grudnia 2015

Moje amerykańskie święta Bożego Narodzenia

Nuciłem sobie „White Christmas“ zainspirowany muzyką radiową i się doczekałem białego puchu ponad miarę. Całą noc wydawało mi się, że pada deszcz i na dodatek uderzał mocno w szyby.  Ten dźwięk nie zachęcał do szybkiego wstawania z łożka. Kiedy jednak spojrzałem za okno okazao się, iż jesteśmy zasypani śniegiem i nici z mojej podróży. Wtedy też postanowiłem opisać choćby fragmentarycznie moje amerykańskie święta Bożego Narodzenia.

Opis ten będzie miał dwie części: komerycjną i duchową. Inaczej tego nie potrafię zdefiniować. Może niektóre elementy się zazębiają, ale taki podział jest dosyć praktyczny w przedstawieniu moich przeżyć świątecznych.


Jeśli chodzi o pierwszą część – komercyjną, to świąteczny nastrój zaczął się zaraz po Święcie Dziękczynienia (czyli pod koniec listopada). Od tego momentu sklepy zapełniły się produktami świątecznymi, dekoracje pojawiły się na domach, ulicach i gdzie się tylko dało, a pozostałą przestrzeń dzwiękową i wzrokową wypełniły kolędy, piosenki, teledyski świąteczne.  W sklepach pojawiła się specjalna edycja "Kewin sam w domu" i następne części kultowego filmu. A to było jeszcze zanim zaczął się Adwent! 

Ten wymiar komercyjny trwał do trzeciego stycznia, bowiem od czwartego nastąpiła zmiana warty: przygotowania do Walentynek. Nie wierzycie? Ja też nie wierzyłem dopóki sam tego nie zobaczyłem. Komercja nie znosi próżni, więc tę „przerwę techniczną“ od razu po wyprzedażach gadżetów świątecznych wypełniono nowymi produktami i reklamami (misie, serduszka, bombonierki).
Mogę tylko dodać, że przeceny poświąteczne są rzeczywiście okazją do zrobienia dobrych zakupów. Przykład: coś jest przecenione minus 60%, do tego dostajesz 10-15% zniżki, bo akurat dziś przyszedłeś do sklepu, a jak jeszcze masz jakiś kupon z gazety, to możesz dorzucić kolejne 10% (lub więcej). I...te wszystko ci przy kasie skumulują, że niewiele zapłacisz, a czasami dosłownie nic nie zapłacisz! Raz mi się tak zdarzyło. Stałem jak słup, bo miałem zapłacić 5 dolarów, a nic nie zapłaciłem i jeszcze dostałem rachunek z napisem: Do zapłaty 0.00 $). Ale to była frajda!
Natomiast mój najlepszy zakup na święta to zestaw 12 kapsułek z kawą o sezonowych smakach, takich dokładnie na Boże Narodzenie.

Część druga – duchowa jest znacznie piękniejsza.  Zanim przejdę do opisu świąt w obrębie Kościoła Katolickiego, zalecam zapomnieć  hasło: Sex, Drugs and Alcohol (czyli seks, narkotyki i alkohol) ani nie kierować się potocznymi stereotypami dotyczącymi Ameryki.

W obrębie parafii sporo się dzieje już przed świętami Bożego Narodzenia. Coś, co zwróciło moją uwagę to tzw. „prezentowe drzewko“. Wystawia się je w miejscu widocznym i obwiesza karteczkami. Na nich wypisane są takie oto informacje: 3 pary majtek męskich o rozmiarze L, 4 koszulki XL, buty zimowe rozmiar 38, przybory szkolne do podstawówki, żelazko, proszek do prania itp. Jak chcesz możesz wziąć jedną kartkę lub więcej, kupić konkretne rzeczy zgodnie z informacją/prośbą i przynieść do wyznaczonego miejsca jeszcze przed Bożym Narodzeniem. W ten sposób zaspokaja się konkretne potrzeby ludzi biednych, a tych jak wiadomo nigdzie nie brakuje. W Cleveland stały aż trzy takie drzewka w pobliżu wejścia do kościoła i systematycznie ubywało tych oryginalnych dekoracji. Im drzewko było bardziej „gołe“ tym lepiej, gdyż dawało coraz więcej prezentów.

Inna tradycja związana z drzewkami świątecznymi polega na ich ozdabianiu i oświetlaniu. Za konkretną opłatą władze miejskie podłączają prąd i ustawiają je np. przy jakiejś głównej drodze czy placu.  Tu już jednak wkracza biznes. Chcesz mieć reklamę, to płać, bo przy każdym drzewku jest tablica informacyjna, kto ją zasponsorował.

Amerykanie mają ograniczone zaufanie do instytucji rządowych, stąd chętniej wspomagają prywatne dzieła pomocy potrzebującym. Dlatego też w tym okresie sporo pieniędzy chętnie się ofiarowuje dla biednych czy też na rozmaite potrzeby wspólnoty parafialnej.

Innym wymiarem przygotowania i przeżywania świąt jest przygotowanie liturgii, a zwłaszcza śpiewu. Już podczas Adwentu dorośli i dzieci zbierali się na próby. Kiedy przyszło do Pasterki (mieliśmy dwie o godz. 16.00 i o godz. 24.00), to było słychać efekty ich pracy. W połączeniu z organami oraz innymi instrumentami śpiewanie kolęd wypadło przepięknie. Szczególne wrażenie zrobiły na mnie dzwonki irlandzkie. Na dodatek śpiewa się według nut! Przy takich okazjach śpiewa cała wspólnota, nie tylko chórek.  Oczywiście w święta kościół pękał w szwach. W niektóre dni świąteczne mieliśmy na Mszy kolędę polską (po angielsku) na rozpoczęcie, amerykańską w trakcie, hiszpańską na komunię, a na zakończenie niemiecką (też po angielsku). To dopiero było uwielbienie Dzieciątka! Ile w tym śpiewie było radości! Muszę przyznać, iż repertuar kolęd w języku angielskim jest olbrzymi. Wiele spośród katolickich kolęd wykonywanych jest przez chóry protestanckie. Warto tu wspomnieć kolędę „Sussex Carol“ franciszkanina, historyka i polityka, Łukasza Waddinga, wykonywaną mistrzowsko przez chóry chłopięce w całym świecie anglosaskim. W każdym bądź razie, moje zapotrzebowanie na kolędy zostało całkowicie spełnione.

Amerykanie tradycyjnie zasiadają do niego w pierwszy dzień świąt Bożego Narodzenia i cieszą się wspólnym posiłkiem. Rano oczywiście dzieci odpakowują prezenty, które w nocy św. Mikołaj im dostarczył do domu. My mieliśmy na wigilijnym stole śledzie, ziemniaki oraz łososia. Nie zabrakło sianka ani opłatka. A w samo Boże Narodzenie mieliśmy świąteczny obiad z gośćmi. Nikt też z moich znajomych nie ma problemu z życzeniami. Póki co mówi się Merry Christmas, a nie jakieś tam "happy holiday"!









poniedziałek, 14 grudnia 2015

Magia Świąt czy magia Nowego Jorku?

W Nowym Jorku byłem już kilkakrotnie. Kiedy jednak pojawiła się szansa, by być tam w grudniu, dosłownie na 12 dni przed Bożym Narodzeniem, byłem bardzo zadowolony i bez wahania skorzystałem z tej okazji.

Od razu przyszedł mi na myśl film: Kewin w Nowym Jorku i aż się uśmiechnąłem sam do siebie. Tym bardziej, że w sklepach widziałem w sprzedaży  płyty dvd z kultowym już filmem Kewin sam w domu.

Pierwsze co uderza w downtown (centrum miasta) NJ, to ogromna ilość ludzi, która nieustannie wręcz płynie po ulicach, chodnikach, przejeżdża pociągami, metrem, promem a nawet na rykszach. Widać każdy kolor skóry, słychać najdziwniejsze języki świata. Czymś typowym dla miast w USA są służby mundurowe. Tutaj na każdym prawie rogu zobaczysz policjanta, kogoś kierującego ruchem, żołnierzy czy innych umundurowanych ludzi, którzy dbają o porządek lub bezpieczeństwo. To wszystko jest okraszone dźwiękami: hałasem samochodów, klaksonów, pociągów, helikopterów nad twoją głową oraz wszędobylskimi dzwoneczkami. Jakby się ktoś umówił przy większych sklepach stoją młodzi ludzie ubrani często na czerwono i non-stop dzwonią zachęcając do zakupów w ich właśnie sklepie. W podobnej tonacji dzwonią ochotnicy z Armii Zbawiciela zachęcając do składania ofiar pieniężnych w ich skarbonkach. Na to wszystko nakładają się nuty piosenek świątecznych dochodzących z różnych głośników. W jednym ze sklepów orkiestra młodzieżowa grała świateczne kawałki i jednocześnie sprzedawała swoją płytę kompaktową klientom. [U nas pewnie jakieś tajemnicze przepisy lub dyrektywy z Unii Europejskiej pewnie by na to nie pozwoliły]. Te wszystkie doznania uzupełnia aromatyczny zapach kawy z cynamonem, migdałów w karmelu, ciepłej czekolady i świeżego popkornu, które z trudem przedzierają się przez znany ci dobrze agresywny i mdlisty zapach smażonych frytek, pieczonych hamburgerów oraz popularnych kuchni: ostrej azjatyckiej i pikantnej meksykańskiej.

Idąc w stronę katedry św. Patryka (przy 5th Avenue) podziwiałem, udekorowane sklepy, ambasady, różne kościoły i budynki na tej jednej z najdroższych ulic świata. Przy niej znajduje się między innymi Ambasada Filipin, która nie robi sobie żadnych problemów z tzw. poprawnością polityczną i w największym swoim oknie ustawiła żłóbek z Dzieciątkiem Jezus w roli głównej. Wracając do katedry, widać już ozdobne wieńce na budynku, a w środku jest już zbudowana szopka, ale jeszcze bez figurki małego Jezusa.

Nie można pominąć na tej ulicy sławnej choinki ustawionej przed Rockefeller Center oraz lodowiska. Niestety było ciepło (prawie 17 stopni, co należy potraktować jako znak ocieplania się planety) i lodowisko nie było jeszcze gotowe na przyjęcie łyżwiarzy. Na przeciwko tej cudownej, wręcz bajkowej choinki ustawiono świecące figury aniołów, natomiast budynek po drugiej stronie ulicy ozdobiono tysiącami lampek, które odpowiednio zapalały się do grającej muzyki świątecznej. Fantastyczny darmowy spektakl światła i muzyki. Tyle ludzi tam było, że ciężko się było przepchać, natomiast Policja obstawiła to miejsce taśmami dla bezpieczeństwa ruchu.

[O wizycie w sklepie firmowym Microsoftu i Appla nie będę pisał. Bo to takie zwykłe, normalne, komercyjne, aczkolwiek nie obraziłbym się na jakikolwiek prezent z ich oferty. Obsługa Appla zmieniła koszulki z niebieskich na czerwone, a Microsoft reklamował najnowszy laptop Samsunga po promocyjnej cenie.]

Moją uwagę przyciągnął napis Uwierz (Belive) na Macy's (bardzo dużym sklepie wielobranżowym). Można odczytać to dwojako: uwierz w magię świąt (i takie jest pierwotne zamierzenie autorów), ale można także odczytać to w kontekście chrześcijańskim.
Inne okna wystawowe Nowego Jorku są "klimatycznie" zbliżone do zimy i światełek przypominających nam grudniowe święta w sensie ogólnym. Hitem tegorocznym są bombki z pieskami i kotkami:)


Nie mogło zabraknąć super oświetlonej ciężarówki z Coca-Coli oraz możliwości darmowej fotki z Santa. Mikołajów i "Mikołajek" są niezliczone ilości, co powoduje, że człowiek czuje się jakoś tak bajkowo. Można się tym wszystkim zachłysnąć. I tylko Adwentu trochę szkoda. 




















wtorek, 8 grudnia 2015

Dzień kapelana lotniska

Poznałem do tej pory dwóch kapelanów lotniskowych (jeden zmarł tragicznie 9/11), a drugi nadal aktywnie pracuje na lotniskach JFK i La Guardia w Nowym Jorku. Pewnego dnia wybrałem się z nim na typowy dzień kapelana lotniska. Była to akurat niedziela, dzień kiedy to zazwyczaj księża pracują najwięcej.
Podobnie też było w przypadku ks. Krystiana. Po dwóch mszach św.  w parafii (diecezja Brooklyn, NY), udaliśmy się najpierw na słynne lotnisko Kennediego, gdzie kaplica katolicka znajduje się od ponad 60 lat. Obok niej jest jeszcze synagoga oraz meczet. Wszystko obok siebie. Podobnie jak i biura. Ksiądz katolicki sąsiaduje z rabinem żydowskim.  Na lotnisku La Guardia pomieszczenie do celebracji jest dużo skromniejsze, lecz zawsze ktoś przyjdzie na nabożeństwo czy na rozmowę.
W obydwu miejscach gromadzą się wierni. Czasem jest ich więcej, czasem mniej. Ważne, że są. Ważne, że czekają na kapłana. Jak mi opowiadał ks. Krystian, ma tzw. stałych bywalców i wie, że będą w 100% na celebracji. Poza sprawami czysto liturgicznymi kapelan ma sporo kontaktów codziennych nie tylko z pasażerami, lecz całą rzeszą pracowników lotnisk, począwszy na pilotach a na sprzątaczkach skończywszy. Od obecności kapelana zależy także w dużej mierze atmosfera wsród  personalu lotniska. To są tysiące zatrudnionych tam ludzi i miliony pasażerów z całego świata. Potrzeba jest znajomość różnych języków i zdolność empatii. Często bowiem jest wzywany do bardzo delikatnych spraw.
Żywy kontakt, konkretne potrzeby. Z jednej strony wydaje się to może trochę monotonne, ale jak wróciliśmy z tego niedzielnego objazdu, to poczułem zmęczenie. Od rana na nogach, w samochodzie, kaplicy,  kontrolach bezpieczeństwa...
Najbardziej jednak zapadł mi w pamięci widok  radosnych i stęsknionych oczu na widok kapelana. Ci ludzie naprawdę się cieszyli, że on tam jest. Nie było pompy, przemówień ani innych wielkich słów. Liczyła się obecność.  Za tę obecność dziękuję:)










czwartek, 3 grudnia 2015

Maryja&Media

Maryja&Media...nie spodziewałem się, że będę pisał na taki temat na moim blogu. Przyczyną tego wpisu jest zwykła obserwacja tego, co widzę i jak to widzę zwłaszcza wtedy, kiedy podróżuję. A ponieważ podróże kształcą, to udało mi się czegoś nauczyć i zobaczyć parę ciekawych obrazków.

Mając w pamięci sklepy z prasą w Europie trudno doszukiwać się na ich półkach specjalnie wyeksponowanych tytułów religijnych. Oczywiście nie można nie zauważyć Gościa Niedzielnego czy L'Osservatore Romano tudzież L'Avvenire
Przy czym bynajmniej nie brakuje gazet i czasopism, na których okładkach są przedstawiane (według mnie wyjątkowo bezczelnie) tematy około religijne. Niektóre czasopisma na 12 czy 11 wydań czasem poświęcają więcej niż jedną trzecią okładek dotyczących religii czy Kościoła. Nie komentuję tych prac, gdyż bez względu na regułę DE GUSTIBUS..., nie zasługują na moją uwagę. Wiele razy poczułem się dotknięty, ale jeszcze bardziej denerwował mnie fakt, iż nie zwracano w ogóle uwagi na młodzież i dzieci publikując naprawdę gorszące obrazy. 

Będąc na lotnisku w Cleveland moją uwagę przykuły różne czasopisma, które podejmują tematy religijne i nie trzeba się przy tym obawiać, że zobaczymy i przeczytamy coś obraźliwego. Natomiast moim największym zaskoczeniem jest najnowszy numer National Geographic, który na okładce promuje główny artykuł numeru poświęcony Maryi jako najsilniejszej kobiecie na świecie.  [Mary. The Most Powerful Woman in the World]. Artykuł opowiada także o najsłynniejszych miejscach zjawień Maryi i wspomina polskie sanktuaria w Leżajsku, Gietrzwałdzie, Kalwarii Pacławskiej. Autorka Maureen Orth opisuje wiele innych znanych miejsc kultu maryjnego na całym świecie. Jak widać można publikować rzeczy z zakresu religii i co więcej nie ulegać trendom tzw.  poprawności politycznej. Ciekawy jestem co polskie media przygotują na Święta Bożego Narodzenia, bo znając naszą przewrotność znowu będzie o skandalach, złych biskupach, niedobrych księżach, zahukanych parafianach itp.






Na marginesie powyższego tematu dodam, iż pomimo prób odchrystianizowania Świąt Bożego Narodzenia, coraz więcej jednak widać jest znaków przywrócenia sensu Świąt (począwszy od kartek z życzeniami, dekoracji a na przydrożnych szopkach skończywszy). Nota bene, przy naszej drodze (Nr 41) jeden gość na własny koszt postawił kilkadziesiąt stajenek z figurkami i oświetleniem.