Nuciłem sobie „White Christmas“ zainspirowany
muzyką radiową i się doczekałem białego puchu ponad miarę. Całą noc wydawało mi
się, że pada deszcz i na dodatek uderzał mocno w szyby. Ten dźwięk nie zachęcał do szybkiego
wstawania z łożka. Kiedy jednak spojrzałem za okno okazao się, iż jesteśmy
zasypani śniegiem i nici z mojej podróży. Wtedy też postanowiłem opisać choćby fragmentarycznie moje amerykańskie święta Bożego Narodzenia.
Opis ten będzie miał dwie części: komerycjną i
duchową. Inaczej tego nie potrafię zdefiniować. Może niektóre elementy się
zazębiają, ale taki podział jest dosyć praktyczny w przedstawieniu moich
przeżyć świątecznych.
Jeśli chodzi o pierwszą część – komercyjną, to
świąteczny nastrój zaczął się zaraz po Święcie Dziękczynienia (czyli pod koniec
listopada). Od tego momentu sklepy zapełniły się produktami świątecznymi,
dekoracje pojawiły się na domach, ulicach i gdzie się tylko dało, a pozostałą
przestrzeń dzwiękową i wzrokową wypełniły kolędy, piosenki, teledyski świąteczne. W sklepach pojawiła się specjalna edycja "Kewin sam w domu" i następne części kultowego filmu. A to było jeszcze zanim zaczął się
Adwent!
Ten wymiar komercyjny trwał do trzeciego
stycznia, bowiem od czwartego nastąpiła zmiana warty: przygotowania do
Walentynek. Nie wierzycie? Ja też nie wierzyłem dopóki sam tego nie zobaczyłem.
Komercja nie znosi próżni, więc tę „przerwę techniczną“ od razu po wyprzedażach
gadżetów świątecznych wypełniono nowymi produktami i reklamami (misie,
serduszka, bombonierki).
Mogę tylko dodać, że przeceny poświąteczne są
rzeczywiście okazją do zrobienia dobrych zakupów. Przykład: coś jest
przecenione minus 60%, do tego dostajesz 10-15% zniżki, bo akurat dziś
przyszedłeś do sklepu, a jak jeszcze masz jakiś kupon z gazety, to możesz
dorzucić kolejne 10% (lub więcej). I...te wszystko ci przy kasie skumulują, że niewiele
zapłacisz, a czasami dosłownie nic nie zapłacisz! Raz mi się tak zdarzyło.
Stałem jak słup, bo miałem zapłacić 5 dolarów, a nic nie zapłaciłem i jeszcze
dostałem rachunek z napisem: Do zapłaty 0.00 $). Ale to była frajda!
Natomiast mój najlepszy zakup na święta to zestaw 12 kapsułek z kawą o sezonowych smakach, takich dokładnie na Boże Narodzenie.
Część druga – duchowa jest znacznie
piękniejsza. Zanim przejdę do opisu świąt w obrębie
Kościoła Katolickiego, zalecam zapomnieć
hasło: Sex, Drugs and Alcohol (czyli seks, narkotyki i alkohol) ani nie
kierować się potocznymi stereotypami dotyczącymi Ameryki.
W obrębie parafii sporo się dzieje już przed
świętami Bożego Narodzenia. Coś, co zwróciło moją uwagę to tzw. „prezentowe
drzewko“. Wystawia się je w miejscu widocznym i obwiesza karteczkami. Na nich
wypisane są takie oto informacje: 3 pary majtek męskich o rozmiarze L, 4
koszulki XL, buty zimowe rozmiar 38, przybory szkolne do podstawówki, żelazko,
proszek do prania itp. Jak chcesz możesz wziąć jedną kartkę lub więcej, kupić
konkretne rzeczy zgodnie z informacją/prośbą i przynieść do wyznaczonego
miejsca jeszcze przed Bożym Narodzeniem. W ten sposób zaspokaja się konkretne
potrzeby ludzi biednych, a tych jak wiadomo nigdzie nie brakuje. W Cleveland
stały aż trzy takie drzewka w pobliżu wejścia do kościoła i systematycznie
ubywało tych oryginalnych dekoracji. Im drzewko było bardziej „gołe“ tym
lepiej, gdyż dawało coraz więcej prezentów.
Inna tradycja związana z drzewkami
świątecznymi polega na ich ozdabianiu i oświetlaniu. Za konkretną opłatą władze
miejskie podłączają prąd i ustawiają je np. przy jakiejś głównej drodze czy
placu. Tu już jednak wkracza biznes.
Chcesz mieć reklamę, to płać, bo przy każdym drzewku jest tablica informacyjna,
kto ją zasponsorował.
Amerykanie mają ograniczone zaufanie do
instytucji rządowych, stąd chętniej wspomagają prywatne dzieła pomocy
potrzebującym. Dlatego też w tym okresie sporo pieniędzy chętnie się ofiarowuje
dla biednych czy też na rozmaite potrzeby wspólnoty parafialnej.
Innym wymiarem przygotowania i przeżywania
świąt jest przygotowanie liturgii, a zwłaszcza śpiewu. Już podczas Adwentu dorośli
i dzieci zbierali się na próby. Kiedy przyszło do Pasterki (mieliśmy dwie o godz.
16.00 i o godz. 24.00), to było słychać efekty ich pracy. W połączeniu
z organami oraz innymi instrumentami śpiewanie kolęd wypadło przepięknie.
Szczególne wrażenie zrobiły na mnie dzwonki irlandzkie. Na dodatek śpiewa się
według nut! Przy takich okazjach śpiewa cała wspólnota, nie tylko chórek. Oczywiście w święta kościół pękał w szwach. W
niektóre dni świąteczne mieliśmy na Mszy kolędę polską (po angielsku) na
rozpoczęcie, amerykańską w trakcie, hiszpańską na komunię, a na zakończenie
niemiecką (też po angielsku). To dopiero było uwielbienie Dzieciątka! Ile w tym
śpiewie było radości! Muszę przyznać, iż repertuar kolęd w języku angielskim
jest olbrzymi. Wiele spośród katolickich kolęd wykonywanych jest przez chóry
protestanckie. Warto tu wspomnieć kolędę „Sussex Carol“ franciszkanina,
historyka i polityka, Łukasza Waddinga, wykonywaną mistrzowsko przez chóry
chłopięce w całym świecie anglosaskim. W każdym bądź razie, moje
zapotrzebowanie na kolędy zostało całkowicie spełnione.
Amerykanie tradycyjnie zasiadają do niego w pierwszy dzień świąt Bożego
Narodzenia i cieszą się wspólnym posiłkiem. Rano oczywiście dzieci odpakowują
prezenty, które w nocy św. Mikołaj im dostarczył do domu. My mieliśmy na wigilijnym stole śledzie, ziemniaki oraz łososia. Nie zabrakło sianka ani opłatka. A w samo Boże Narodzenie mieliśmy świąteczny obiad z gośćmi. Nikt też z moich znajomych nie ma problemu z życzeniami. Póki co mówi się Merry Christmas, a nie jakieś tam "happy holiday"!