środa, 31 grudnia 2014

Tu i teraz

Tu i teraz. To taki nowy tytuł zamiast klasycznego stwierdzenia: Ostatni dzień roku. Przez wiele lat   dzień bieganiny i wielkiej radości, bo przecież wieczorem tradycyjny bal w przebraniach. Tak tak. Nie żartuję! Każdy bal miał swoją tematykę i oczywiście odpowiednie stroje. Nota bene bal się nadal odbywa...ale beze mnie. Tym razem. Więc balowiczom życzę udanej zabawy! 

Ja natomiast ze spokojem przeżywam mój ostatni dzień roku tu i teraz (hinc et nunc). Patrzę sobie na Atlantyk, przymykam oczy, bo słońce świeci ostro. Bezgraniczna tafla wody mnie oszałamia, a z drugiej strony pozwala łatwiej przyjąć fakt, że jestem tylko takim sobie małym człowiekiem na brzegu czegoś olbrzymiego. Ta świadomość pomaga mi zrozumieć chęć człowieka do odkrywania nowego, ale jednocześnie do zrozumienia wartości, które się już posiada. Doceniam stabilność wobec wymagania nieustannej mobilności w pracy; doceniam rodzinę i wartość przyjaźni wobec luźnych relacji międzyludzkich; doceniam wiarę wobec obojętności religijnej. 

Mam czas na modlitwę dziękczynienia, na rozmyślanie, na czytanie, na refleksję. Luksus, prawda?
Po kolacji wypijamy po kieliszku porto i się rozchodzimy. Spotkamy się już w Nowym Roku z życzeniami na ustach, z uśmiechem, z nadzieją...










niedziela, 2 listopada 2014

Zanim umrę - Before I die...


Zanim umrę - w oryginale: Before I die... - taką oto tablicę znalazłem pod koniec października przed katedrą w Osnabruk w Niemczech. Byłem zaskoczony, ale kiedy zobaczyłem ją z bliska olbrzymią z tym samym pytaniem powtórzonym w kilku językach oraz możliwością napisania dalszego ciągu tego zdania kredą znajdującą się w przymocowanym i zabezpieczonym przed wodą pudełku, to od razu napisałem to, co chciałbym jeszcze zrobić zanim umrę.

Musze przyznać, iż to zdanie BEFORE I DIE prowokuje i przede mną znalazły się inne osoby, które wpisały na tablicy swoje marzenie, zadanie a może i obietnicę. Na dzień 29 października nie było tego za wiele, ale wierzę, że tablica systematycznie się zapełniła. Bardzo mi się ten posmył spodobał, gdyż bez robienia szumu wokół Halloween, skutecznie zapraszał ludzi do refleksji na temat przemijania ludzkiego życia. Bez krzyku, bez przymusu, a jednocześnie dający możliwość zastanowienia się nad życiem i nad śmiercią. Według mnie to dobra prowokacja na dzień zaduszny czyli wspomnienie wszystkich zmarłych, kiedy pielgrzymujemy na cmentarze i odwiedzamy groby naszych zmarłych. A co ty chciałbyś jeszcze zrobić przed śmiercią?

Poniżej dodaję parę fotek z różnych cmentarzy. Niewiele tego, ale pokazują w zarysie różne sposoby pochówku i czci zmarłych. Na początek piramidy dla faraonów, cmentarz żydowskiej wspólnoty w Worms (Niemcy), cmentarz w Polsce i ostatni Campo Verano w Rzymie. 






Dla tych, którzy chcą odpowiedzieć, oto mała podpowiedź:

środa, 27 sierpnia 2014

Koniec z "Chińczykiem"


Koniec z "Chińczykiem"? Brzmi poważnie i tajemniczo. Motyw jest prosty dla tego sformułowania: dookoła pełno Chińczyków, chińskie jedzenie 3 razy dziennie i panująca wszędzie "chińszczyzna". Bo w Chinach to, co właśnie wymieniłem, nabiera jednak zupełnie innego znaczenia. Więc...tak prawdę mówiąc Marco Polo wraca do źródeł:)


piątek, 15 sierpnia 2014

Niezbędne latem 2014

Must have Summer 2014:
1. selfienator - czyli kijek (z możliwością przedłużania) do robienia sobie samodzielnie fotek, tzw. selfie.


2. Zielone piwo raciborskie.


3. Ciuszek z 4F (cokolwiek: spodenki, koszulka, kurtka, plecak etc.)


4. Sałatka z awokado przygotowana własnoręcznie (tzw. guacamole)


5. Nowa książka (dla mnie SOR Jarka Szulskiego)...sam sobie dopisz.

niedziela, 10 sierpnia 2014

Chicago latem


Chicago latem jest naprawdę przyjemnym miastem dla kogoś, kto się ma za mieszczucha. Park, ogród zoologiczny, jezioro ze swoimi portami i atrakcjami, nie mówiąc już o wielu zwykłych, lecz przesympatycznych miejscach do spędzania czasu. Do tego trzeba koniecznie zaliczyć klasyczne miejsca turystyczne, zabytki, kościoły, świetne muzea, teatry i najróżniejsze punkty gastronomiczne od potocznych fast-foodów aż po wykwintne włoskie restauracje. Nie może zabraknąć kawiarni i chińskich restauracji. Z głodu człowiek nie zginie. Z pragnienia również, bo...na rogu można się napić Żywca... i nie tylko.


Ponadto, aura zagranicznego miasta z największą ilością Polaków sprawia, że przybysz z Polski, czuje się tutaj swojsko. I rzeczywiście, nie brakuje Polaków i języka polskiego na ulicy i w wielu innych miejscach. Przypomina mi się nasz klasyk filmowy "Sami swoi".  Patrząc na dzisiejszych emigrantów w USA, to już tylko z przymrużeniem oka można spojrzeć na to, co film pokazał, bo świat popędził do przodu swoją drogą. W każdym bądź razie Chicago latem oferuje sporo atrakcji i nie jest to miasto, w którym się człowiek nudzi, wręcz przeciwnie, dostarcza wielu możliwości rozrywki, kultury - praktycznie wpisuje się w listę moich ulubionych miast, gdzie można przeżyć święto zmysłów!







piątek, 18 kwietnia 2014

Koloseum

Koloseum wg słownika języka polskiego to: "największy amfiteatr rzymski, którego budowa rozpoczęła się w I w. za rządów Wespazjana, a zakończona została przez cesarza Tytusa ; czterokondygnacyjna budowla o wysokości około 40 m zbudowana została na planie koła o obwodzie 527 m ; mieściła ok. 45 tys. widzów, którzy obserwowali tam walki gladiatorów". Mnie się jednak kojarzy z różnymi wydarzeniami, które zapadły mi w pamięci, a wydarzyły się w ostatnich latach.


Na początku Koloseum było przedmiotem turystycznego zainteresowania, które z czasem przemieniło się w zwykłą obecność, a raczej wypowiadane z dumą..."mieszkam niedaleko". Potem nastała epoka traktowania Koloseum jako punktu na trasie moich biegów. Razem z kolegą biegaliśmy niejednokrotnie dookoła Koloseum wzbudzając dezaprobatę i zdecydowany brak tolerancji ze strony kotów, które wygrzewały się na lampach wbudowanych w powierzchnię wokół budynku. Nie lubiły takiego ruchu w oczekiwaniu na dostawę jedzenia (zob. fotkę poniżej). Czasami wystraszone naszą bieganiną uciekały, a po pewnym czasie zaczęły nas najwyraźniej ignorować i nadal korzystały z ciepła grzejącego ich dolne części ciała.


Kolejny etap mojej relacji z Koloseum był przeżywany dzięki osobom trzecim. Otóż w polskiej prasie zaczęły się pojawiać ogłoszenia oszustów, którzy szukali chętnych do mycia okien w Koloseum. Nie byłoby może w tym nic dziwnego (każdy chciał zarobić parę groszy za granicą), poza faktem, iż Koloseum tych okien nie posiada i raczej się nie zapowiada, by one tam się pojawiły.


Mniej przyjemnym wydarzeniem było spotkanie z kieszonkowcami przy Koloseum. Panie obłożone chustami, fartuchami a nawet ordynarnymi kawałkami tektury próbowały okraść moich gości. W tym momencie włączyły się w nas wszystkie alarmy i dzięki gazecie zwiniętej w rurkę udało się uniknąć nieprzyjemności.

Zasadniczo jednak Koloseum wzbudza podziw i jego zwiedzanie należy do atrakcji. Moja bratanica była tym budynkiem zachwycona i nie omieszkała sfotografować go z każdej strony. Trzeba przyznać, iż z punktu widzenia historycznego jak i architektonicznego jest to niezwykle piękna i imponująca budowla.


Innym wymiarem życia Koloseum jest jego wykorzystanie do Drogi Krzyżowej odprawianej przez papieży. Niech żyje telewizja! Dzięki kamerom można śledzić nabożeństwo i zobaczyć każdy szczegół Koloseum, okolicy, a przede wszystkim twarze modlących się ludzi. Ujęcia są wyśmienite. Podobnie jak to się ma z lektorami i dyskretnymi dekoracjami z wiosennych kwiatów i pochodni. Bardzo ujmujące połączenie tych elementów zostaje uwydatnione przez mrok nocy. Ponieważ kamery mają określony zasięg, to nie widać wiele rzeczy, które dzieją się poza ich okiem. A dzieje się sporo. I to jest jakby druga strona medalu, niemniej ciekawa.


Ponieważ Droga Krzyżowa odbywa się w miejscu publicznym, to ma prawo przyjść każdy. I byłem zdumiony ilością ludzi, którzy dotarli w okolice Koloseum w tegoroczny Wielki Piątek. Wśród nich przechadzali się turyści z piwem, kanapkami z wędliną itp. Na szczęście to nie byli katolicy:) Wiadomo przecież, że w ten dzień obowiązuje post ścisły (czyli ilościowy i jakościowy). Widać było wiele rodzin, które przybyły pod Koloseum, żeby się pomodlić. W tym roku rozmieszczono wiele telebimów, dzięki którym można było śledzić Drogę Krzyżową. Zadbano także o dyspozycyjność służ cywilnych, wolontariatu oraz ratownictwa medycznego. Wrażenie na mnie zrobili właśnie ci ludzie, którzy pomimo służby, byli w stanie także się skupić i modlić. Obok mnie stało także dwóch panów, którzy głośno i z przekonaniem wypowiadali słowa Pater noster. Po Drodze Krzyżowej trzeba będzie rozmontować telebimy, rusztowania, barierki, posprzątać. Dzięki wielu ofiarnym ludziom te zadania szybko będą zrealizowane. Od soboty Koloseum będzie znowu (nie)zwykłym obiektem turystycznym. 

poniedziałek, 14 kwietnia 2014

Katedra?


Katedra? A skąd tu się wzięła? Kto ją finansuje? Kto jest budowniczym? Jak to w ogóle możliwe? Te i wiele innych pytań natychmiast rodzi się kiedy patrzy się na budowlę (wciąż niedokończoną), która powstaje nadal w Mejorada del Campo w pobliżu Barajas (lotnisko w Madrycie).












Powstawała na początku z majątku Justo Gallego. Dzisiaj nie ma już za co budować. Gdyby miał, twierdzi, to za 3 lata byłaby gotowa. On właśnie jest budowniczym tego kościoła. Patrząc powierzchownie z boku, można powiedzieć, iż to samowolka budowlana na wielką skalę i w dodatku zagranie na nosie władzom miasteczka. Budowla ma około 50 metrów wysokości i 20 metrów szerokości. A z drugiej strony sprawa delikatna. Justo ma już 89 lat na karku. Okazało się, iż w młodości był przez jakiś czas zakonnikiem, po jakimś czasie został usunięty ze względu na gruźlicę. Następnie jako osobiste wotum postanowił wybudować ten kościół dedykowany Matce Bożej z Pilar.



Ludzie potocznie mówią katedra, ale nie ma to oczywiście żadnego uzasadnienia (no może tylko i wyłącznie ze względu na rozmiary budowli). Naprawdę budowla robi wrażenie (jak widać poniżej na fotkach) nie tylko z powodu rozmachu, lecz przede wszystkim z racji na materiał budowlany i sposób budowy. Don Justo (tak go tu wszyscy nazywają) wykorzystał bowiem wszystkie te materiały, które normalnie nie są akceptowane do budowy, bo są krzywe, wybrakowane, chciałoby się powiedzieć, że buduje z materiałów z recyklingu. Można tam zobaczyć na wieży wszystkie możliwie najbardziej dziwacznie wykrzywione cegły i pustaki. Nie brakuje wokoło nawet plastiku. Nie znam się jednak na budownictwie, lecz gołym okiem widać, że coś tu nie gra. Można się tylko domyślać sytuacji niezręcznych między władzami miasta, zarządcami architektury itd. Niestety rola diecezji Alcalá de Henares wydaje się także ograniczona, wszakże mamy do czynienia z zupełnie prywatną inicjatywą osoby świeckiej. Mogę tylko wyobrazić sobie, iż odpowiednie "władze" odbijają sobie jak piłeczkę sprawę tego niedokończonego od 53 lat placu budowy. 

Osobnym wątkiem jest motywacja i pasja z jaką Justo poświęcił całe swoje życie i wszystko, co miał, by ta budowla mogła wzrastać. Sam mówi, że Napełnia nadzieją fakt, iż ma on za sobą sporo ludzi, którzy go wspierają i pomagają. Podczas wizyty widziałem nie tylko zaparkowane wewnątrz samochody (na zasadzie parkingu), ale również grupy młodzieży w ramach wycieczki szkolnej odwiedzających "katedrę". 

Nie chcę się tu mądrzyć na temat bezpieczeństwa, biurokracji i być może absurdu architektonicznego, lecz muszę przyznać, iż determinacja, oddanie, pasja i pracowitość Justa jest powalająca. Jeden człowiek zaczął to wielki dzieło (jakby na to nie patrzeć) i prawie przez całe swe życie robi tylko i wyłącznie to: realizuje swoją obietnicę, swoje marzenie, swój cel życiowy. Czy jego "katedra" przetrwa biurokratyczne przepychanki?


---------------------------------------------------------------------
La catedral de Justo: un futuro incierto de ladrillo y plástico

czwartek, 27 marca 2014

Santo subito już za miesiąc

Santo subito już za miesiąc. Już tylko trzydzieści dni dzielą nas od tego momentu, w którym bł. Jan Paweł II zostanie oficjalny wyniesiony na ołtarze Kościoła jako święty! Dla wielu ludzi papież Polak już jest świętym, jednakże aby procedurze stało się zadość, czeka się na oficjalny akt. Trzeba pamiętać, iż 27 kwietnia odbędzie podwójna kanonizacja; podczas tej samej uroczystość papież Roncalli czyli bł. Jan XXIII także zostanie ogłoszony świętym. Oj, będzie się działo!

Rzym z jednej strony zachowuje wstrzemięźliwość, a z drugiej już widać oznaki przygotowań. Watykan zdaje się milczeć, zaś na ulicach Rzymu widziałem już dwa olbrzymie plakaty reklamujące dwa różne spektakle nt. życia i działalności Karola Wojtyły. Na musical wystawiany przez Teatr Brancaccio mam już bilet. Zobaczymy zaraz po świętach czy warto było inwestować w tzw. kulturę masową...


Jedna myśl nie daje mi spokoju...jak się czuje dzisiaj Ali Agca? Czy odważy się udzielać wywiadów? Wydaje mi się mało wiarygodny. W swojej książce opisuje ciekawą (i kolejną zresztą) wersję wydarzeń związanych z zamachem na papieża Polaka. Jak to naprawdę było? Czy pozostanie nam jedynie przyglądanie się pamiątkowej płycie na Placu św. Piotra z datą 13 maja 1981r. i herbem papieskim? Odnoszę wrażenie, iż jeszcze o nim usłyszymy, ale czy dowiemy się prawdy?

niedziela, 23 marca 2014

Kawa kawusia...

Kawa, kawusia, pojawia się często w moich podróżach i nie wyobrażam sobie, by ominęła mnie okazja skosztowania nowego smaku, czy też wizyta w nowej kawiarni. Sam konsumuję spore ilości tego napoju i często odnoszę się do kawy i świata kawiarnianego.



Czytając "Historię kawy" napisaną przez absolwenta Harvardu (ekonomia) Marka Pendergrasta, odkryłem jak wielkie znaczenie kawa miała i nadal posiada nie tylko w społeczeństwie na płaszczyźnie konsumpcji, ale w gospodarce i polityce światowej. Co więcej, książka okazała się także świetnym przewodnikiem po zwyczajach związanych z piciem kawy w różnych częściach świata (począwszy od protestów kobiet przeciwko piciu kawy przez ich mężów, a skończywszy na pochwałach czarnej cieczy, która spowodowała drastyczny spadek picia alkoholu w Europie).

Sama kawa to jeden z nielicznych legalnych środków uzależniających i muszę powiedzieć, że rozpowszechniony zwyczaj picia "małej czarnej" jest zupełnie tolerowany w dzisiejszym społeczeństwie. Czy można sobie wyobrazić dzień bez kawy?


Na szczęście chyba nie grozi nam żaden zakaz, więc polecam małe espresso na niedzielne popołudnie. Żeby było przyjemniej, to można posłuchać poniższych piosenek na temat kawy. Mnie osobiście najbardziej podoba się Tango o świcie Antoniny Krzysztoń (z płyty Turkusowy stół):




Inną propozycją jest rap Łony pt. Kawa:


Skrajnie różne kawałki, ale de gustibus...

czwartek, 13 marca 2014

Święty Franciszek z Asyżu, a Papież Franciszek

Święty Franciszek z Asyżu, a papież Franciszek. To może mało ambitny tytuł na rocznicę wyboru kardynała Bergogliego na Stolicę Piotrową, ale wydaje mi się realny. Nie zamierzam porywać się na statystykę, ani na ocenę pontyfikatu. Chcę tylko podzielić się kilkoma osobistymi spostrzeżeniami właśnie w takiej optyce.

Zacznę od faktu zwiększonego zainteresowania się tematyką franciszkańską w sensie ogólnym. Może to trudno policzyć, ale w ciągu roku powstało kilka (przynajmniej w j. włoskim) opracowań dotyczących zagadnienia: papież Franciszek, a św. Franciszek. Wzrasta więc liczba publikacji i to według mnie jest dobry znak. Nie tylko publikuje się w necie, ale różne wydawnictwa prześcigają się, by mieć w swym katalogu co najmniej jedną pozycję dotyczącą papieża Franciszka.



Z tym związane jest również zainteresowanie Zakonem Franciszkańskim (owoce pewnie poznamy za jakiś czas, ale wierzę, iż w niektórych przynajmniej regionach świata będzie to miało wymierny wpływ na powołania do życia franciszkańskiego zarówno męskiego jak i żeńskiego).

W sobotę (15 marca 2014 r.) Zarząd Generalny Zakonu Braci Mniejszych został przyjęty na audiencji prywatnej przez papieża Franciszka. Czy spotkanie to, wywrze znamię na zbliżającą się w 2015 r. Kapitułę Generalną tego Zakonu?

niedziela, 9 marca 2014

Nie samym chlebem żyje człowiek

Nie samym chlebem żyje człowiek, lecz każdym słowem, które pochodzi z ust Bożych. To zdanie jest znaczące dla kogoś kto wierzy. Ale czy równie ważne jest dla kogoś, kto może niezbyt specjalnie troszczy się o swoje życie duchowe? Jak zachęcić i młodych i dorosłych do czytania Pisma świętego?

Dzisiejsze media dają różne sposoby dotarcia do szerokich rzesz odbiorców. Jedną z możliwości są aplikacje na urządzenia przenośne (smartfony, tablety etc.), dzięki którym mogę czytać Biblię i modlić się jej słowami. W tym wypadku cyfryzacja daje nam świetną okazję do posiadania zawsze pod ręką tekstów biblijnych bez potrzeby dźwigania ze sobą różnej wielkości woluminów. Na polskim gruncie przyjemnie korzysta się z aplikacji MODLITWA W DRODZE.

W tym roku wzbogacona na czas postu rozważaniami wielu zakonników i zakonnic (Zakonnicy i zakonnice to zwykli, grzeszni ludzie, którzy zapragnęli być bliżej Pana Boga i Jemu poświęcić swoje życie. To ludzie, których Pan sam powołał. To ci, którzy w końcu odpowiedzieli na to Boże wezwanie i podjęli odważną decyzję życia na służbę Jemu. Życia na głębi.)

Z drugiej strony, jeśli chodzi o modlitwę, to odpowiedź znalazłem przez moich znajomych z Hiszpanii. Trzech studentów ekonomii wymyśliło platformę społeczną pod nazwą May Feelings (Pray/Rezar). Dzięki temu rozwiązaniu mogę modlić się dziennie w intencjach pięciu osób i sam również mogę pisać swoje intencje i modlitwy. Szybko, prosto i sprawnie. Szkoda, że nie ma tego jeszcze po polsku. 


"Ten czas przeżyjmy w skupieniu, krótsze niech będą rozmowy, skromniejsze nasze posiłki, więcej czuwania nad sobą" (LKK). W kontekście powyższych słów zaczerpniętych z hymnu liturgii Kościoła Katolickiego, mówiących o czasie postu, o milczeniu, o modlitwie oraz (w innym miejscu) o pomocnej dłoni wobec potrzebujących, zastanawiam się jak dotrzeć do tych, którym post kojarzy się tylko i wyłącznie z dietą odchudzającą, modlitwa z głębokim oddychaniem przy akompaniamencie smętnej muzyki, a dawanie obcym ludziom własnych pieniędzy czymś kompletnie niedorzecznym. Przyznam, iż to jednak jest chyba zadanie na większą refleksję w ramach ewangelizacji. Nie mniej jednak czy można do tego wykorzystać nowe możliwości medialne? W jaki sposób? Czy wystarczą same aplikacje na komórki?

piątek, 28 lutego 2014

Kanapka

Dnia 8 lutego stałem przy metrze linii "A" w Rzymie czekając na mojego przyjaciela. Zanim dotarł na stację Cipro umilałem sobie czas słuchaniem kolejnej rozdziału książki H. Lauriego pt. "Sprzedawca broni" i oglądając beznamiętnie wystawy oraz automaty ustawione wokół całej stacji. Nie było się specjalnie czym zachwycać. Jak zwykle kosmiczne ceny wody, koczki, jakichś batoników. Moją uwagę przykuła kanapka. A dokładniej mówiąc kanapka w środku pod nr 43. Ku mojemu zaskoczeniu była to smakowicie wyglądająca kanapka z tuńczykiem, pomidorem i oliwkami. Z lewej była podobna (tzn. z szynką wędzoną i karczochami), a pod numerem 44 znajdowała się inna, reprezentująca się równie świeżo i zachęcająco kanapka z salami.


Zaciekawiło mnie co się stanie z tą kanapką za parę dni. Kto ją zje? A jeśli jej nikt nie kupi przed końcem okresu ważności? Moje obawy okazały się niepotrzebne. Kanapki nr 42 i nr 43 miały ważność aż do 27 lutego! Przez dwadzieścia dni (a może i więcej) ta super wytrzymała kanapka wyglądała tak, jakby ją dopiero co przygotowano. Żałowałem tylko, iż nie mogłem jej powąchać, poczuć w nosie swoistego zapachu tuńczyka w oliwie z oliwek oraz cierpkiego zapachu zielonych oliwek. Z punktu widzenia singla (mniej więcej), taka kanapka to świetne rozwiązanie i dla mnie i dla gości. Zawsze świeża, apetyczna i wyglądająca wręcz pociągająco (na ile kanapka może być aż tak atrakcyjna sama w sobie). Przez moment moja wyobraźnia kulinarna powędrowała na dalekie morza i do gajów oliwnych...

Z drugiej jednak strony pojawiła się wątpliwość: co ona w sobie ma, że wytrzyma nienaruszona zębem czasu, a na dodatek zamknięta w blaszanym pudle przez tyle dni nie traci swej apetyczności? Dlaczego naturalny proces starzenia się i psucia nie mają dostępu do tejże kanapki? Toż to temat na dobry kryminał!

Bułki i chleb z mojego życia raczej się szybko starzały, nie wspominając już wędliny czy sera. Musi w tym być jakaś tajemnica. Tym razem nie mam zamiaru jej odkrywać. Bez obaw, nikogo taką kanapką nie poczęstuję. Nie chcę wiedzieć jaką chemią i pieczywo, i wędlina i pozostałe składniki tej magicznej kanapki zostały napakowane. Chcemy czy nie chcemy efekt jest imponujący...zawsze świeżo wyglądająca kanapka jest w zasięgu naszej ręki. Wystarczy parę monet i zaspokoi się głód każdego pasażera. Smacznego!? Dziękuję, nie tym razem.