Tak już to jest, że nie wszyscy zachowują to Boże przykazanie i niestety pozwalają sobie na nieuczciwość. Nie chcę nikogo oceniać, lecz jako ofiara kradzieży i próby okradzenia dzielę się moimi przemyśleniami z przestrzeni odległych lat i z ostatniego tygodnia. Nie będzie to jednak żaden esej etyczny, lecz zwykłe odreagowanie na bycie okradzionym czy też wystawionym do wiatru (jak kto woli). Z punktu widzenia psychologii jeden mały krok, by nie pogrążyć się w bezużytecznej agresji. A z innej strony przypomnienie o ważności uczciwości na co dzień i braku respektowania przykazania Bożego.
Miało to miejsce w kościele, wiele lat temu. Dostałem na początku Mszy św. roratniej obrazek z podpisem, a to oznaczało nagrodę. Ależ ja się ucieszyłem! Włożyłem natychmiast obrazek do książeczki (tzw. skarbczyka). Po powrocie z Komunii św. ktoś podmienił mój obrazek i nagrody nie było. Tu zrodziło się rozczarowanie i agresja. Jak ktoś w kościele mógł się czegoś takiego dopuścić?! W mojej głowie jako małego chłopca było to nie do zrozumienia. To wydarzenie pokazało mi jednak, że może się zdarzyć coś poważniejszego. Kilkanaście lat później ktoś mi ukradł pieniądze z kurtki w tym samym kościele. Znowu powróciło poczucie krzywdy.
Podobne rzeczy miały miejsce w szkole i na koloniach. Tym razem to nie ja byłem poszkodowany, lecz zawsze mi było smutno, bo wiedziałem jak się czuje ofiara nieuczciwości.
Innego pokroju są natomiast oszuści i naciągacze, ponieważ tak ściemniają, że się niedobrze robi na samą myśl, tak więc ten wątek pomijam tym razem. Z nimi historia jest prosta: dwa razy wpadniesz, dwa razy uda ci się nie wpaść w pułapkę. Historie prawie te same co zawsze: (brakuje mi pieniędzy na bilet; właśnie mnie okradli; zepsuł nam się samochód, pożyczcie nam trochę pieniędzy; załatwię wam taniej coś np. mięso itd.). O nich może innym razem, bo grają przede wszystkim na ludzkiej naiwności i dobroci.
Pewnego razu miałem też przygodę w Meksyku, gdzie w biały dzień napadnięto nas z bronią w ręku. Brzmi niebezpiecznie i tak też w rzeczywistości było. Wracaliśmy z zatoki, gdzie oglądaliśmy morskie żółwie. Był słoneczny dzień, a tu nagle na drodze leżało w poprzek olbrzymie drzewo. Cała akcja trwała może 45 sekund. Kierowca zatrzymał się i rzucił szybko komendę: chować pieniądze. Okazało się, że za naszymi plecami stało trzech gówniarzy uzbrojonych w karabiny i pistolet w czapkach kominiarkach (no takich właśnie jakich używa nasza brygada antyterrorystyczna lub jaką widzieliście w „Kilerze”). Oni do nas: „Położyć kasę na ziemi za samochodem. Szybko!”. Drżącymi rękami posłusznie i bardzo sprawnie wykonaliśmy rozkaz. Dopiero wtedy pozwolili nam odsunąć drzewo z drogi i odjechać. Jako turysta (w dodatku z miłym określeniem „gringo”) nie miałem szans nic ukryć poza kilkoma banknotami w torbie z aparatem fotograficznym. Dziękowałem Bogu, że nie zabrali mi aparatu fotograficznego (nie należał do mnie) i że nie strzelili nam w opony. Wierzę, że św. Antoni nad nami czuwał, więc widząc, że zostało nam trochę pieniędzy, zaraz po zatankowaniu zaprosiłem wszystkich na plażę na skromny obiad. Przykro mi było, ponieważ młodzież, która ze mną była straciła wszystkie pieniądze (to były grosze, lecz oni naprawdę byli biedni). Złość pojawiła się wtedy, jak się okazało, że rabusie okradali także „swoich”. Tym razem upiekło się nam, bo straciliśmy trochę kasy, a mogło być różnie. Radość jednak nie trwała zbyt długo, otóż po powrocie do osady, okazało się, że dzieciaki obrobiły mój plecak, no i tym razem ich walutowy łup na pewno komuś sprawił radość. A ja? No cóż jako „gringo” zapłaciłem wysoką cenę za moją łatwowierność.
Przebojem zeszłego sezonu było okradzenie mojej walizki na lotnisku w Meksyku. Powierzyłem swój bagaż liniom Lufthansy i po raz pierwszy w życiu zamknąłem walizkę na kłódeczkę. Co za naiwność! Po powrocie do Europy, stoję pod domem i nie potrafię znaleźć kluczy. Zaczynam szukać i nagle zauważam, że na mojej walizce nie ma kłódeczki, a ze środka tajemnicza, lecz sprawna ręka, ukradła mi saszetkę z różnymi plastykowymi rzeczami: dwa dyski zewnętrzne, aparat fotograficzny, kable, pamięci usb, długopisy i kilak drobnych pamiątek itd. Niby nic, trochę plastyku, lecz już nie odzyskam nie tylko moich danych, ale przede wszystkim zdjęć z ostatnich 10 lat. Nie ma co się rozczulać, błąd był mój i to podwójny: po pierwsze niepotrzebnie przeniosłem fotki z komputera na dysk zewnętrzny bez zrobienia zapasowej wersji, a po drugie kto jest aż tak naiwny, by wierzyć w uczciwość pracowników bagażowych na lotniskach. Osobno trzeba potraktować kwestię reklamacji i zgłoszenie na policji (u karabinierów) faktu kradzieży. Powiem tak, lepiej mieć w walizce byle co i za parę groszy. Jak przyjdzie co do czego, to nie masz szans na odpowiednią rekompensatę (tym bardziej, że prawie nikt z nas nie trzyma latami rachunków za majtki, skarpetki, koszulki i swetry). Przy okazji widziałem zdesperowanych Amerykanów (jedno młode małżeństwo z dzieckiem i parę w średnim wieku), których w ciągu tej samej godziny okradziono z pieniędzy, dokumentów i kart kredytowych. W jaki sposób? Gdzie? No w słynnym autobusie nr 64, który z spod dworca Termini zawiezie cię aż pod Watykan. Był czerwiec, upał straszny, a policjant ledwo co bąkał po angielsku. Ma-sa-kra! Nie spodziewałem się, że podobna nieprzyjemna przygoda będzie częściowo i moim udziałem, lecz akcja rozegra się w Neapolu.
Przy dworcu kolejowym właśnie w Neapolu wsiadłem do autobusu nr 151 (podobnie jak tramwaj nr 1) prowadzą w stronę portu. Tam miała nastąpić przesiadka na prom. Niewiele jednak brakowało, by moja wyprawa skończyła się już we wspomnianym autobusie. Otóż nie było dużego tłoku, sobota rano, więc większość to turyści zmierzający do portu, a wśród nich i ja. Nagle zaczyna się robić ciasno. Jakiś „dziadek” koniecznie chce usiąść na miejscu dla inwalidów. Robi to z taką determinacją i werwą, że się trzeba, chcąc nie chcąc, przesunąć. I nagle widzę jak gość stojący naprzeciwko mnie trzyma rękę na moim plecaku. Ja na niego z byka spoglądam, a on nic. Włączyły się we mnie wszystkie alarmy (bo „dziadek” cały czas robi zamieszanie wokół siebie) i spoglądam wokół siebie, a inny facet dosłownie „maca” mnie po przedniej kieszeni, dokładnie tam, gdzie włożyłem parę banknotów. No nie!!! Szczyt bezczelności, bo kiedy się zorientował, że ja już wiem, to on jak gdyby nigdy nic nadal gapi się na mnie (kluczowy moment, on na 100 procent udaje, że nic się nie dzieje i z półuśmieszkiem czeka na moją reakcję) . Tego było mi za wiele! Tym razem ja zacząłem się pchać w stronę wyjścia i głośno wołam muszę wysiąść! W nerwach jednak gadam zupełnie od rzeczy: „Mi basta vostro amore! Devo scendere” (Wystarczy mi waszej miłości! Wysiadam!). Bez ładu i składu. Tak zadziałały u mnie emocje. Nie zawołałem, że złodzieje czy coś podobnego. Zresztą co by to dało, przecież do kradzieży nie doszło. Bogu dziękować! Gdyby jednak się im udała sztuczka, to miałbym ogołocony plecak i kieszeń. W takim wypadku moje wakacje jak się pięknie zaczęły, tak szybko by się skończyły! Cały zdenerwowany wysiadam i pieszo idę w stronę portu, a w środku jeszcze się trzęsę. Miałem szczęście, ponieważ alarmy zadziałały.
W Rzymie złodzieje zazwyczaj działają parami: młody i stary. Stary zagaduje, obmacuje, klei się do ciebie i jak już coś złowi, to przekazuje młodemu, który wysiada na najbliższym przystanku. Tu ich było aż czterech: wspomniany „dziadek” od zamieszania z koleżanką (równie starą) oraz dwóch facetów około czterdziestki (na siłę próbujących zachować młodzieńczy wygląd).
Podobne zasady wprowadzania zamieszania mają też Cyganki. Zagadują cię, podsuwają pod nos jakąś gazetę, a drugą ręką już otwierają ci plecak, torbę czy saszetkę. Przemyślane i skuteczne metody. Smutne jest to, że policja nie wiele może (albo nie bardzo jej się chce). Jak dojdzie do kradzieży, to z ciebie przy okazji zrobią głupka.
Tym razem mi się upiekło. Zastanawiałem się czy to była kwestia sprytu, wzmożonej uwagi czy też czuwanie Bożej Opatrzności? Pomimo tej wstępnej przygody udało mi się jednak złapać środek transportu i dostałem się na wyspę. Dziękuję Bogu za Jego opatrznościową dłoń, lecz nadal nie potrafię zrozumieć dlaczego ludzie kradną z taką bezczelnością.
W ramach poradnika anty-złodziejowego ograniczę się tylko do kilku podstawowych zasad: należy mieć oczy i uszy szeroko otwarte (zwłaszcza w podróży); rozmieścić pieniądze w kilku miejscach, by ewentualnie zmniejszyć straty; nie afiszować się z portfelem lub kartą bankową; nie pchać się w podejrzane miejsca i unikać tych słynnych autobusów lub wagonów metra, gdzie wiadomo, że kradną; starać się być bardziej ostrożnym. Co więcej można zrobić? Chyba już tylko liczyć na cudowne nawrócenie, bo na uczciwość chyba już za późno, a czasem i taką opcję po prostu wkalkulować w niezaplanowane wydatki.